ONA:

Z zasady nie lubię długich filmów. To już nawet nie chodzi o to, że w pewnym momencie mój deficyt uwagi zaczyna hasać, ale o to, że długie filmy mają tendencję (dzizes, napisałam ten wyraz na wszelkie możliwe sposoby, włączając „tędęcję”, tendęcję itp.) do zbyt dużego ciągnięcia się. Czasami wystarczyłoby wywalić z 15-20 minut z całego, gotowego materiału, a produkcja stałaby się o wiele bardziej dynamiczna, a my oglądalibyśmy ją z większym zaangażowaniem. Filmem, któremu takie cięcie by się przydało, jest dzieło Tony’ego Scotta „Zawód: Szpieg”.

Nie zrozumcie mnie źle – mi ten film podobał się, co prawda przesadą by było, jakbym dodała, że „bardzo”, ale jednak. Tematyka szpiegowska, przystojny aktor w fajnej roli, do tego niezła reżyseria i montaż, fajny dynamizm, fajna muzyka w tle, więc o co do cholery mi chodzi?! Nie, nie chodzi o to, że Robert Redford nie należy do grona moich ulubionych aktorów, ale o to, że historia o tajnych agentach na przestrzeni historii była trochę za bardzo nużąca…

Mamy dwóch szpiegów: młodszy, Tom Bishop (B. Pitt) właśnie zostaje aresztowany w Chinach. Nie ma szans, by wyszedł z tej kupy żwawo i żywo. Kara śmierci jest pewnikiem, a koleś ma przed sobą raptem kilka godzin życia. Tysiące kilometrów dalej, w siedzibie CIA zaczyna się narada w tej sprawie. Jedni uważają, że już jest po temacie, a sam agent nie ma zbyt dużej wartości „merytorycznej”, a inni, z Nathanem Muir’em (R. Redford) na czele, postanawiają ocalić Bishopa. Dlaczego akurat Muirowi na tym zależy? Co się okazuje – to on zwerbował szpiega, a jego metody działania zna jak nikt inny. Rozpoczyna swoją prywatną akcję, by ochronić swojego byłego podopiecznego i doprowadzić go do ojczyzny w jednym żwawym i żywym kawałku…

Pomysł na film jest świetny. Mamy co chwilę skok w czas, a dzięki tym retrospekcjom film staje się wielopłaszczyznowy. Są momenty, które wciągają, bo pokazują kawał niezłej historii i odsłaniają sposoby działania szpiegów i agencji w perspektywie niejednego wydarzenia historycznego. Te kawałki są dynamiczne, głośne, brudne, a nasze zmysły non stop bombardowane były wrażeniami, a potem wracaliśmy do czasów współczesnych, gdzie w sterylnych warunkach najsłynniejszej agencji wywiadowczej, dokonywana jest sucha analiza sytuacji. Zatem o co do cholery mi chodzi z tym, że film się momentami ciągnie?!

Bo tak niestety jest. Gdyby Tony S. i jego ekipa olali jakąś jedną akcję z historii, film stałby się o wiele bardziej „konkretny”. A tak – mamy niekończącą się emocjonalną sinusoidę, która jest jak przejażdżka na rollercoasterze. Niby fajnie, ale jak lecimy w dół, bo sam podjazd pod górę nudzi. Ileż można oglądać te same rzeczy?

Jednak i tak gorąco to dzieło polecam, bo historia jest ciekawa i porywająca, pokazana w fajny i wciągający (do czasu) sposób. To typowe kino młodszego Scotta.

ON:

Kocham kino szpiegowskie. „Bondy” łykałem jak szalony, niezależnie od tego, kto grał agenta „Jej Królewskiej Mości”. Marzę o tym, aby kiedyś zakupić sobie ogromy box z wszystkimi przygodami Jamesa, a później zrobić sobie tydzień wolnego i oddać się przyjemności oglądania. Fantastyczne są także przygody agentów, opisane przez Graga Ruckę w „Queen & Country”. Komiksowa kreska nadaje się idealnie do przedstawienia szpiegowskich perypetii. To, czego nie można przedstawić na ekranie, dużo łatwiej opisać i narysować. Ale nie o tym dziś. Wczoraj mieliśmy okazję obejrzeć dzieło Tony’ego Scotta pod tytułem „Zawód: Szpieg”.

To szpiegowska opowieść starego formatu. Mamy tutaj wewnętrzną aferę i wyciąganie jednego „z naszych” z chińskiego więzienia. Wszystko opowiedziane w bardzo przyjazny dla widza sposób, bowiem wydarzenia współczesne przeplatane są retrospekcjami, wspomnieniami agenta Nathana Muira, który jako jedyny idealnie zna siedzącego w azjatyckim areszcie i mającego jeszcze dobę życia Toma Bishopa. Nathan to stary wyjadacz, agent starej daty, to on jeszcze w Wietnamie zwerbował młodego żółtodzioba. Młody wykazał się wrodzonym wręcz talentem. Szybko chłonął nauki, a jego umiejętności były fenomenalne. Panowie stworzyli zgrany zespół, mający na swoim koncie wiele zakończonych sukcesem misji. Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy i tak też było w tej historii. Drogi obu panów się rozchodzą, ale nadal pozostaje między nimi prawdziwa męska przyjaźń.

Bishop zaczyna współpracować z niejaką Elizabeth Hadley, która nie zawsze działa zgodnie z prawem. Nie raz jej akcje można było nazwać terroryzmem. Pewnego dnia dziewczyna przegina i amerykańscy agenci wydają ją chińskiemu rządowi. Kobieta ląduje w więzieniu, z którego nie ma ucieczki. Gdy Bishop się o tym dowiaduje, organizuje akcję, mająca na celu odbicie jej z rąk azjatów. Akcja nie idzie jednak zgodnie z planem.

Film Scotta jest dość długi  i ma dwie lub trzy zupełnie niepotrzebne sceny, ale nie ujmuje to jego wielkości. Scott to jakość sama w sobie, jakość wysoka. „Zawód: Szpieg” ogląda się bardzo dobrze, mimo tego, że w połowie filmu będziemy domyślać się jak dalej potoczy się cała historia. W opowieści znajdziemy dużo smaczków. Pierwsza misja Bishopa, jego szkolenie to majstersztyk. Tak samo Berlin i szpiegowska historia, która tam się wydarzy.

Osobiście szczerze polecam, bowiem możecie się bardzo mile zaskoczyć, jeśli wcześniej nie mieliście okazji obejrzeć tego dzieła. Warto.