ONA:

Nie chcecie wiedzieć nawet jak jęczałam, gdy zobaczyłam jakiś czas temu w kinie trailer do „Niemożliwe”. Boooożeee, kolejny film z nadęciem, kolejny z cudownym happy endem, który godzi w jakikolwiek rozsądek, kolejny o tym, jak podniosłą i silną jednostką jest człowiek. Ale Ewan McGregor robi ze mną co chce i koniec końców stwierdziłam, że właściwie obejrzeć można. Nie zawiodłam się ani trochę i teraz biję się w pierś z pokorą – ten film jest prześwietny!

 Zacznijmy od tego, że ta historia zdarzyła się naprawdę. Twórcy filmu: Juan Antonio Bayona (reżyser) i Sergio G. Sanchez (scenarzysta) wpadli na pomysł, by wykorzystać historię pewnej rodziny, która w Boże Narodzenie w 2004 roku znajdowała się na terenach dotkniętych tsunami. Pamiętam te wydarzenia, pamiętam jak dziś. Ja, lat 18 – byłam wstrząśnięta. Chwilę później zrezygnowałam ze świadomego pozyskiwania wiadomości i newsów ze świata, bo ogrom zła, cierpienia i nieszczęść, które docierały do mojego świeżo pełnoletniego umysłu, przerażał mnie straszliwie. To tak jakby nie było na świecie żadnych dobrych wiadomości, a wojna, tocząca się w coraz biedniejszych regionach świata, ścigała się z kolejnymi kataklizmami, których nazwy słyszałam po raz pierwszy w życiu. Tsunami, dzizes. Dla mnie woda jest czymś absolutnie przyjemnym. Niezależnie, czy to prysznic po całym dniu, czy to Morze Śródziemne, w którym miałam okazję pływać, czy nawet nasz zapyziały Bałtyk, przypominający bardziej dużą michę z żurem, niż akwen. Uwielbiam wodę, to mój żywioł. A tu, za pomocą jednego chluśnięcia o sile 9,1 stopni w skali Richtera, pozbawiła życia ponad 230 tys. istnień.

Ok, dosyć wybebeszania się, czas skupić się na filmie, który jest dobry, dobry po prostu. Maria (Naomi Watts) i Henry (Ewan McBoski) to piękna para. Ona jest lekarką, która poświęciła karierę dla rodziny, on pracuje w jakieś korpo, mieszkają w Japonii. Postanawiają wraz ze swoimi trzema synami: Lucasem, Thomasem i Simonem, spędzić bożonarodzeniowy urlop w raju, gdzieś na południowoazjatyckich wyspach. Idylla, która otoczona jest palmami, piaszczystymi plażami, wysokiej klasy kurortami, gdzie nikt nie truje za uszami „Pąąąąączki, jagodzianki!”, to poważnie bajka. Dodatkowo twórcy podbijają to odpowiednimi kadrami, kolorami. Mamy ujęcia pod światło, gdzie kształty ulegają zatraceniu, a pojawiają się świetlne flary, pastele… I w ten bajce rodzinka spędza sobie beztrosko urlop, aż do felernego 26 grudnia, kiedy to czas stanął w miejscu. Na ekran wylewa się czerń i cisza. Ciemność trwa jak na takie ujęcie dosyć długo. Potem przez ekran od czasu do czasu przelewa się brązowawa breja, jeszcze nie wiemy co to. I w dalszym ciągu mamy ciszę. Ciszę, którą w końcu przerywa potężny krzyk… Kadr z góry. Widzimy jak mordercza siła żywioły wlewa się, nie biorąc jeńców. I znowu cisza…

Jak łatwo się można domyśleć, rodzina zostaje rozdzielona. Marie po zabójczej walce z wodą, wyławia najstarszego z synów, a Henry – dwoje młodszych. Przez początkowe sceny towarzyszymy mamie i Lucasowi, którzy poharatani, krwawiący, wyczerpani i ledwo żyjący próbują znaleźć pomoc. Wtedy po raz pierwszy pojawia się w ich głowach tragiczna myśl, że Henry i maluchy nie żyją. Ale wypierają ją, mając nadzieję, że tak się nie stało. Gdzieś w innej części wyspy jest druga część rodziny. Henry postanawia zrobić wszystko, by odnaleźć żonę i pierworodnego… Czy się im uda? W tym tkwi cała „magia” tego filmu. Trzyma za jaja do samego końca…

Jak już wcześniej napisałam, autorzy bawią się przede wszystkim dwoma elementami: zdjęciami i dźwiękiem. Mamy dużo przemilczanych scen, w których jedynymi kwestiami są jęki ciała, walczącego o życie. Mamy sporo krzyku. Ja z otwartymi do bólu oczami oglądałam te wszystkie przepiękne kadry – już dawno nie widziałam czegoś jednocześnie tak naturalnego, jak i majestatycznego. Dosyć szybko moja podświadomość zderzała ten film z „Titaniciem” i „2012”, ale wierzcie mi – „Niemożliwe” bije oba na głowę. Nie ma tu drażniących efektów specjalnych, jest krew, są unoszące się na tafli wody trupy, jest bród. Bohaterowie poharatani są okrutnie, szczególnie Marie, która koniec końców ląduje w prawie agonalnym stanie w pseudo-szpitalu. Film wbija w fotel z siłą tsunami. Szybko zaczęłam żyć przeżyciami bohaterów, którzy swoją drogą – zagrani zostali genialnie. Role synów psuły mi głowę dojrzałością i dramatyzmem.

Jeśli w najbliższym czasie ktoś poprosi mnie o polecenie jakiegoś filmu, to najpewniej zasugeruję właśnie ten. Dawno mnie nic tak pozytywnie nie zaskoczyło. Film wywraca bebechy na lewą stronę, wzrusza, porusza, daje do myślenia.

 Ps. Polska Akcja Humanitarna zebrała w 2005 roku około 10 mln złotych. Suma została zmniejszona o 2 mln złotych podatku VAT, jakiego zażądał Urząd Skarbowy /za wikipedią/

ON:

Nie jestem ogromnym fanem kina katastroficznego, ale mam kilka produkcji, które podobają mi się bardzo, mimo iż opowiadają o tragediach. Jednym z takich filmów jest „Pojutrze”. Wiem, że mamy tutaj do czynienia z fikcją, ale obraz ten zawsze mnie czymś przyciągał. Mniejszą sympatią darzę typowe dramaty oparte na faktach. Jak już kiedyś wspominałem, nie bawi mnie oglądanie cierpienia innych. Dlatego gdy zobaczyłem w kinie trailer do „Nimożliwe” w mojej głowie zapaliło się czerwone światełko, które zaczęło ostrzegać mnie przed tym, że będziemy mieli do czynienia z kolejnym dramatem, jakich wiele pojawiało się i pewnie pojawi się w kinach i telewizji. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się jak bardzo się myliłem.

Jeśli chodzi o samą historię, to od razu mówię: „nie szukajcie tutaj czegoś, czego wcześniej w kinie nie było”. Jest to dramat o ludziach, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w złym miejscu i w złym czasie. Wielu z nich straciło bliskie im osoby, a jeszcze więcej z tych osób zginęło śmiercią, jakiej nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. „Niemożliwe” opowiada o tsunami jakie nawiedziło m.in. Tajlandię w 2004 roku. Jednak film nie skupia się na całym dramacie, a na jednej rodzinie, która przeżyła całe mordercze zdarzenie. Jej losy są przedstawione na tle tego, co się stało.

Wszystko zaczyna się przyjazdu pięcioosobowej rodziny Bennettów do tropikalnego raju. Nadchodzą święta Bożego Narodzenia i tropiki są pewną „odskocznią od standardów” szczególnie, że ta odskocznia ma oblicze raju. Piękny, położony przy plaży hotel, który jeszcze pachnie nowością, jest ich ostoją na najbliższe dni. Ani rodzice, ani dzieci nie byli przygotowani na to, co zdarzy się w ciągu najbliższych chwil. Wczesne popołudnie spędzone na odpoczynku w przyhotelowym basenie zostaje drastycznie przerwane, przez pędzącą w ich kierunku falę tsunami. Siła tego kataklizmu jest ogromna, to pewnie miliony ton rozpędzonej wody. Cudem jest, że ktoś wszedł z tego kataklizmu żywy. Właściwie nie chcę opisywać tego, co się dzieje później, bo opisywanie kolejnych scen spowoduje, że mogę zepsuć film osobom chcącym go zobaczyć. Skupię się wiec na czymś innym.

Po pierwsze obraz ten zjada się oczami. Sceny „podwodne”, krajobraz po katastrofie oraz dramat ludzi pokazany jest w sposób zapierający dech w piersiach. Na pewno żaden film nie odda tego wszystkiego, co zastały po katastrofie ekipy ratownicze, ale tak mamy pewien zarys całego wydarzenia. Po drugie wielkie brawa należą się reżyserowi, którym jest Juan Antonio Bayona, znany ze świetnego „Sierocińca”. Klimat i napięcie, jakie udało mu się stworzyć w tym filmie, jest fenomenalne. W pewnej chwili nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteś spięty czekając na kolejne sceny. Juanowi udało się coś, co niestety nie do końca wyszło Eastwoodowi w „Medium” i należy mu się za to bardzo duży plus.

„Niemożliwe” jest dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałem się ckliwej opowieści na faktach, dostałem świetny dramat obyczajowy z tragedią w tle. Reżyserowi i scenarzyście zarzuca się, że zamiast skupić się na tysiącach ofiar gloryfikują jedną historię. Widać nie taki miał zamiar i chyba dobrze, a przecież film nie neguje dramatu innych ofiar, także pojawiających się w tym obrazie. Według mnie naprawdę dobra produkcja, którą warto zobaczyć.