ONA:

O tym jak bardzo lubię ten film przypomniałam sobie w kinie, kiedy w zapowiedziach puścili „Epicentrum”. Pomiędzy nim a „Twisterem”, o którym dziś będziemy pisać, jest jakieś 18 lat różnicy. Wydawać by się mogło, że to gargantuiczna odległość, bo przecież w sztuce filmowej ekstremalnie widać postęp, a jednak. Moim zdaniem w kategorii „huraganowa rozpierducha” nadal rządzi film Jana De Bonta, reżysera, który słynie przede wszystkim ze fenomenalnych zdjęć (stoi za takimi produkcjami jak „Polowanie na Czerwony Październik”, „Szklana pułapka” czy „Nagi instynkt”). Za kamerą jego dorobek jest niezbyt wielki, ale „Twister” wyszedł mu bardzo dobrze.

Cała historia zaczyna się dość dramatycznie. Silny huragan plądruje okolicę, zmuszając mieszkańców do ucieczki i chronienia się. Tak też robi pewna rodzina. Jeszcze nie wiemy kim są, ale jedno jest pewne – to wydarzenie mocno wpływa na życie małej Jo. Jej tato, chcąc chronić córkę i żonę, za wszelką cenę pragnie utrzymać drzwiczki do schronu. Ale niestety, zasuwka i męska siła w zderzeniu z potęgą żywiołu okazały się nędzne. Mężczyznę wciąga gigantyczny wir… Mijają lata. Ambicją dorosłej już Jo (Helen Hunt) jest stworzenie systemu, który pozwoli ludziom ochronić się przed tornadami. Nie, nie chce ich zatrzymać, chce je poznać, by dać innym czas na ucieczkę, na to, by nikt nie przeżył takiej tragedii jak ona. Jej ekipa nie jest może tak profesjonalna, tak nowocześnie wyposażona jak konkurencyjna grupa dowodzona przez Jonasa Millera (Cary Elwes), ale są odważni, mają intuicję no i mają Billa (Bill Paxton), który jest prawdziwym zaklinaczem i jak nikt je rozumie. Właściwie źle sformułowałam to zdanie. Oni mieli Billa, bowiem z łowcy huraganów zmienił się on w zapowiadacza pogody. Bill chce się totalnie odciąć od poprzedniego „zawodu”, a i przy okazji rozwieść z Jo, szczególnie, że jest już nowa dziewczyna – Melissa (Jami Gertz). I kiedy on macha swojej „wkrótce-byłej-żonie” papierami rozwodowymi, ona pokazuje mu Dorothy, wynalazek, który może zrewolucjonizować badania nad tornadami. Bill nie ma wyjścia. Musi – najpewniej po raz ostatni, dołączyć do grupy łowców-zapaleńców, bowiem jeszcze nigdy nie byli tak blisko poznania tej niszczycielskiej siły. Dodajmy do tego kolejny fakt: wkrótce w ich okolicy pojawi się huragan o gigantycznej sile. Taką moc przeżyła tylko jedna osoba z grupy. Była nią Jo, tej nocy, kiedy zginął jej ojciec…

„Twister” to jeden z moich ulubionych filmów katastroficznych. Mimo swoich lat dla mnie nadal jest wyznacznikiem jeśli chodzi o zainteresowanie tematem przewodnim widza. Wciąga, porywa zupełnie jak huragan. Co ciekawe, w 1996 roku, kiedy technika efektów specjalnych ciągle raczkowała, film wydaje się szalenie autentyczny. Nawet ta latająca krowa, cysterna i dom, który turla się po ulicy. Szalenie podobała mi się nieokiełznana grupa Jo. Są dzicy, za zabawni, a Philip Seymour Hoffman jest największym szajbusem z całej ekipy. Widać ich autentyczne zaangażowanie, przejęcie i pasję, a to przecież igranie ze śmiercią, a nie gra w szachy. Jest trochę uroczego dowcipu, jest sporo fajnej akcji, oczywiście, że jest tu trochę bzdur, ale heloł – to film katastroficzny, a nie dokumentalny. On ma intrygować, interesować i zachwycać. I to robi. Od 18 lat.

ON:

Przyznam się, że „Twister” widziałem w całości po raz pierwszy. Po mimo tego, że od jego premiery minęło wiele lat, mamy do czynienia z produkcją, która praktycznie się nie zestarzała. Wszystko przez to, że do dramatu i filmu katastroficznego dodano elementy przygody i komedii. Najlepsze jest jednak to, że mający premierę w 1996 roku film nadal ma lepsze efekty specjalne niż współczesne dzieła.

Pani doktor Jo Harding jest meteorologiem, a dokładniej łowcą burz. Wraz z kilkoma najbliższymi współpracownikami, osobami tak samo szurniętymi jak ona, przemierza amerykańskie bezdroża i poluje na cyklony i tornada. Jej praca jest bardzo niebezpieczna, ale jeśli wszystko zostanie przeprowadzone w odpowiedni sposób, to systemy szybszego ostrzegania będą mogły przekazywać nad zagrożone tereny informację o nadchodzących niebezpieczeństwach.

Jo tak bardzo pochłonięta jest pracą, iż nawet nie zauważa jak bardzo oddaliła się od męża. Ten stara się uciec z dotychczasowego życia. Robi to w następujący sposób: po pierwsze zmienia pracę na ciepłą posadkę w TV, po drugie kupuje nowe auto, a po trzecie znajduje sobie nową kandydatkę na żonę.

Mężczyznę poznajemy w momencie, w którym przyjeżdża na „stare śmieci”. Tutaj chce spotkać się z Jo i poprosić ją o podpisanie dokumentów rozwodowych. Aby było ciekawiej wraz z nim przyjeżdża jego nowa miłość. Sytuacja jest lekko niezręczna, a dziwne spotkanie zostaje przerwane małą informacją, że w pobliżu pojawił się cyklon. Pasja wygrywa nad zdrowym rozsądkiem i facet pakuje się do samochodu, aby po raz ostatni wraz z Jo zapolować na zjawiska meteorologincze.

„Twister” jest opowieścią o hobby, które pomimo, że niebezpieczne, to cały czas stawiane jest na pierwszym miejscu. Obserwujemy podróż dwójki kiedyś bardzo dobrze znających się osób, których życiowe plany i drogi zupełnie się rozjechały. W pewnej chwili tajfun przestaje być głównym bohaterem tego działa – oczywiście przewija się on bardzo często przez ekran i robi to naprawdę w zapierający w piersi dech.

„Twister” ogląda się jak dobrą sensację, a złym bandziorem jest nie jakiś włamywacz, czy morderca, ale wytwór natury, którego nie można zatrzymać. Tym bardziej jest on niebezpieczny, bowiem nie można go schwytać i zamknąć za kratami. Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu wielbicielowi takiego typu kina.