ONA:
Cieszę się, że kilka dni temu popełniłam błąd i obejrzałam „Tożsamość” Jamesa Mangolda z 2003 roku, bowiem produkcja o tym samym (polskim) tytule, którą nakręcono 8 lat później, jest pozycją zdecydowanie nudniejszą. A może to po prostu moja wina?
Chodzi o to, że tego typu filmy należą do grona moich ulubionych. Jest sensacja, są pościgi, od czasu do czasu ktoś zostanie zabity, ale jest też tajemnica, misternie utkany sekret, który powoli się odsłania. I chyba widziałam za dużo takich filmów, bo już poważnie – nic nie umie mnie zaskoczyć. Od razu mam w głowie kilka możliwych scenariuszy i któryś musi być tym właściwym. I o ile twórcy nie poczęstują mnie jakimś nagłym zwrotem akcji, to ja po prostu oglądam, ale fajerwerków nie ma. Plus Liam Neeson powoli zaczyna mi się nudzić. Jest świetnym aktorem, nie mam zamiaru tego podważać, ale jego ostatnie filmy (no ok, poza „Grey”), są mniej więcej takie same.
Dr Martin Harris (L. Neeson) wraz ze swoją żoną Elizabeth (January Jones) przylatuje na kongres naukowy do Berlina. Zaraz po przyjeździe do hotelu orientuje się, że jedna z jego walizek została na lotnisku, zatem pędzie po nią. Niestety, taksówka, którą jedzie bierze udział w wypadku i wpada do rzeki. Dla naszego bohatera ta wyprawa mogła skończyć się tragicznie… Budzi się w szpitalu i za cholerę nie umie połączyć wszystkiego w kolejne punkty. Dodatkowo lekarz informuje go, że amnezja i urojenia to coś, co po takim wypadku się zdarza. Co zatem robi nasz bohater? Ucieka ze szpitala, pędzi do żony i doznaje szoku. Jego „ślubna” z uporem twierdzi, że wcale nie jest jego żoną, ba – nawet go nie zna, a potwierdzeniem tego jest jej mąż – nikt inny jak właśnie Martin Harris. Coś tu śmierdzi… Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę, dupę, albo władzę…
No nie powiem, intryga jest całkiem niezła, akcja prowadzona jest żwawo, ale film jest niestety, zupełnie nieodkrywczy. To wszystko już było. Sznyty z popularnych sensacji upchnięto w jednym dziele i okej – ogląda się to nieźle, ale to nie jest film, do którego wróci się po jakimś czasie. On jest bardzo poprawny, zrealizowany z rozmachem, a kilka popularnych i modnych nazwisk powinno być gwarantem dobrej zabawy. Ale jest trochę nudno. Obrobiłam 200 zdjęć i poskładałam 5 prań podczas filmu, nie gubiąc żadnego wątku. To nie świadczy za dobrze o produkcji.
Ale! Szalenie podobało mi się to, że cała historia dzieje się w Berlinie, bo pokochałam to miasto od pierwszego spotkania.
ON:
Liam Neeson na starość stał się aktorem filmów akcji. Myślę, że koleś ma wy….ne na wszystko i nawet jeśli zagra w gniocie, to mu to zwisa. Jest gwiazdą takiego formatu, może pozwolić sobie na grę w czym mu się żywnie podoba – czy to reklama napojów, czy średniej klasy kino akcji. Potwierdzają to inni aktorzy starej szkoły np. Christopher Walken, który ostatnio reklamuje ubrania, czy Kevin Spacey zachwalający bank. Liam ścigał już handlarzy żywym towarem, uciekał przed wilkami, a teraz wciela się w lekarza, który traci pamięć w wypadku samochodowym.
Dr Martin Harris (Neeson) przybywa wraz ze swoją żoną do Berlina. W mieście ma się odbyć naukowe sympozjum, na którym Harris ma odczytać referat. Podróż przebiega bez żadnych zakłóceń, ale pod samym hotelem okazuje się, że gdzieś wcięło jedną walizkę, tą najważniejszą, z dokumentami. W czasie gdy żona melduje się w hotelu, mężczyzna wsiada do taksówki i udaje się w kierunku lotniska. Niestety, nie będzie mu dane dotrzeć na miejsce, bowiem w połowie drogi dochodzi do poważnego wypadku. Tylko zdrowy rozsądek i zimna krew dziewczyny, która prowadziła pojazd, ratuje jego skórę. Nie zmienia to faktu, że Martin budzi się cztery dni później w berlińskim szpitalu z ogromnymi lukami w pamięci. Prowadzący go lekarz wspomina o pourazowej amnezji, która może z czasem zaniknąć. Harris wypisuje się na własne życzenie z kliniki i kieruje swoje kroki w kierunku hotelu, w którym się zameldował. Na miejscu okazuje się, że nikt go nie pamięta, własna żona się do niego nie przyznaje, no i najważniejsze – w hotelu jest już doktor Harris, który może się wylegitymować i którego tożsamość potwierdzają inni obecni na sympozjum. Zdezorientowany naukowiec zaczyna na własną rękę szukać odpowiedzi na to, co się właściwie wydarzyło. W swoich poszukiwaniach dociera do Ernsta Jürgena, byłego pracownika Stasi. Podstarzały i chorowity mężczyzna postanawia pomóc zagubionemu klientowi.
Film nie jest zły, ale opowiedziana historia jest przewidywalna i nie będzie dla nas zaskoczeniem, gdy dowiemy się kto stoi za całym zamieszaniem. Wszystko jest tutaj poprawne, dzieło idealnie wbija się w ramy kina akcji, mamy więc pościgi, strzelaniny, mordobicia i kilka trupów. Scenarzyści nie uniknęli także kilku wpadek, ale można im je wybaczyć. Najlepszy w całym filmie jest Ernst Jürgen. Urzekła mnie jego postać. To szpieg starej daty, żyjący zasadami, które obowiązywały lata temu. Z jednej strony „Zimna Wojna” już jest za nim, z drugiej w jego domu można znaleźć wiele rzeczy, które mu o niej mają przypominać. To rodzaj agenta, który nawet zabijać i umierać potrafi honorowo, co nie zdarza się to za często we współczesnym świecie.
Dla lubiących kino w stylu zabili go i uciekł „Tożsamość” jest pozycją obowiązkową.
