Big Little Lies - recenzja

„Big Little Lies” to serial, który mnie pożarł. Przepadłam. I co ciekawe, zachęcił mnie do oglądania facet, a to przecież skrajnie babskie dzieło, porównywane do „Gotowych na wszystko”. W obsadzie Reese Whiterspoon (tak średnio za nią przepadam), Nicole Kidman (bardzo ładnie wygląda w tym serialu), Alexander Skarsgard, Zoe Kravitz… Well, HBO – ktoś tu się szarpnął i rozpruł kapsę z kapuchą!

Big Little Lies – recenzja

Mamy małe miasteczko nad morzem. Mieścina słynie z tego, że jest tu świetna szkoła – publiczna, a prowadzona jak prywatna. Idealny raj dla rodzin z dziećmi. Kobiety tu (podejrzewam jak w każdym innym miejscu) dzielą się na te, które nie pracują i w pełni zajmują się domem, dziećmi (robiąc z tego misję życia) i na te, które potrafią połączyć pracę, sukcesy, wychowanie, dom w jedną całość. Obie grupy serdecznie się nienawidzą.

No i mamy nasze bohaterki. Madeline (R. Whiterspoon) ma dwie córki, nowego męża i ex-męża. Typowa rodzina patchworkowa, w teorii. Celeste (N. Kidman) ma dwóch synów i męża. Łączy ich coś bardzo… dziwnego. Więcej nie powiem. Renata (Laura Dern) to jedna z najbardziej wpływowych kobiet w mieście. To ta, która łączy oszałamiającą karierę z byciem dobrą mamą. Mamy „domowe” jej nienawidzą. Bonnie (Z. Kravitz – która ze swoich rodziców wyssała chyba najlepsze cechy) to właśnie nowa żona ex-męża Madeline. Kompletnie inna, bardzo pod prąd. Świadomość, duchowość, blablabla… No i nowość – Jane (Shailene Woodley). Jane to samotna mama, która wprowadza się do miasta ze swoim synem. Jak to bywa – nowa osoba zawsze ma jakąś tajemnicę… Ale czy tylko ona?

Konstrukcja serialu jest świetna. Widzimy tak jakby dwie linie czasu. Widzimy to, co aktualnie dzieje się z bohaterami i to, co dzieje się później. Do tego „później” zmierzamy z każdym kolejnym odcinkiem. W momencie, gdy to „później” następuje, dowiadujemy się, że jest trup.

Serial jest świetny. Intryga wciąga i w każdej chwili zbija nas z tropu. Już Ci się wydaje, że wiesz kto padł, a tu nope – jednak nie to. Poza tym, świetnie pokazana jest sieć relacji między bohaterkami. Lubią się, rywalizują, boją, plotkują, mówią wszystko, nie mówią niczego. Co tu mamy jeszcze? Współczesny obraz rodzin, dzieciaków, wyborów ludzkich. Serial jest prawdziwą perełką, a porównanie go do „Gotowych na wszystko” jest po prostu okrutne. „Big Little Lies” to produkcja dużo lepsza.

Bardzo polecam, a jeśli ja zabieram się za seriale, to tylko za te dobre i warte uwagi.

Tagi: Big Little Lies – recenzja, serial, recenzja, marudzenie, blog recenzencki, blog marudzenie