ONA:
To nie jest książka łatwa, prosta i przyjemna, ale bez wątpienia – jest to książka, od której trudno się oderwać. Nie jest idealna – Chelsea Cain nie do końca potrafi lawirować i solidnie utrzymywać czytelnika w napięciu, ale załóżmy, że jest w niej potencjał.
Zacznę inaczej: największy problem tej powieści, to zakończenie, które pojawiło się trochę zbyt łatwo. Przydałaby się tu większa tajemnica, większe zaskoczenie, najlepiej z gatunku tych, które wykręcają na lewą stronę. No nie ma tu tego… To tak naprawdę jedyny problem „Uniku”, bo cała reszta jest całkiem zjadliwa.
Główna bohaterka, gdy miała 6 lat, została uprowadzona. Przepadła – po prostu. Ślad po niej zaginął. Takie sprawy na ogół są beznadziejne. Nie ma zwłok? Nie można stwierdzić, że nie żyje. Ale kolejny miesiąc, czy nawet rok poszukiwań, nie przynoszą efektu… Wtedy nadziei już nie ma. Ale dziewczynka się odnalazła. Po kilku latach…
Oczywiście na dzień dobry dopada ją stres pourazowy – to zupełnie normalne. Terapie nie pomagają, wręcz tworzą kolejne problemy. Pomaga za to sport. Zaoranie się fizyczne to lekarstwo, jestem w stanie to zrozumieć, sama stosuję. Dziewczyna trenuje dosłownie wszystko. Boks, łucznictwo, walka wręcz, a nawet rzucanie nożem i strzelanie. Staje się silną kobietą, która obiecuje sobie, że już nigdy nie będzie ofiarą. Hartuje swoje ciało i umysł…
Ale oczywiście to nie jest książka, która opowiada o sporcie… Zaczynają ginąć dzieci. Znowu – w tajemniczych okolicznościach… Dziewczyna nie waha się – wchodzi w te sprawy, nie biorąc pod uwagę tego, że one poprowadzą ją do jej tragicznej i przerażającej przeszłości…
„Unik” to książka bardzo ciekawa, wartka i wciągająca. Fani thrillerów powinni zainteresować się tą pozycją, bowiem ma ona całkiem fajną konstrukcję, fabułę i postaci. Finisz jest nieco gorszy, ale nie trzeba się zrażać. Jest tu i siła, i emocje, a wątki i bohaterowie wcale nie w tak oczywisty sposób są do określenia i sklasyfikowania.
Poza tym, ma świetną, intrygującą okładkę!
