Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie - recenzja

Wiesz, że każdego dnia trzymasz przy sobie swoją czarną skrzynkę? Coś, co ma w sobie Twoje myśli, wspomnienia, tajemnice. Coś, w czym trzymasz swoich bliskich, ale też i wrogów. Daje Ci to komfort, kontakt, zapewnia rozrywkę.

No chyba nie myślisz, że chodzi mi o mózg, prawda?

Te pieprzone komórki!

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie – recenzja

Bez owijania w bawełnę, ja też tak mam. Ładuję telefon trzy razy dziennie! Główna wymówka: bo mam w nim sprawy zawodowe. A prawda jest taka, że lajkuję psy na instagramie i oglądam jak faceci robią sobie makijaże.

Podczas oglądania „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” czułam się SKRAJNIE nieswojo, dziwnie, byłam zestresowana, spocona i tylko czekałam, aż coś – nie oszukujmy się – JEBNIE!

I jebło.

Zatem mamy grupę znajomych. Spotykają się na kolacji. Niby się przyjaźnią, ale każdy ma swoje sprawy, tajemnice. Zaczynają rozmawiać o tym, jak bardzo przywiązani jesteśmy do swoich telefonów. Wpadają na pomysł (tragiczny): „Hej, odczytujmy głośno wszystkie wiadomości, które przyjdą!”

I jak łatwo się spodziewać: zaczyna się cała akcja. Ktoś chodzi do terapeuty. Ktoś chce mieć operację cycków. Ktoś ma romans. Ktoś ukrywa orientację. Wszystko to sukcesywnie się wylewa.

A Ty siedzisz, oglądasz niby komedię… I zaczynasz czuć ogromny dyskomfort…

Ale film bez wątpienia jest dobry. Daje do myślenia. Pokazuje obraz człowieka w tych czasach. Taki film sociologiczny.

Wszyscy mamy coś za uszami.

Warto!

Tagi: Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie – recenzja, recenzja, marudzenie, blog popkulturowy, filmy.