ON:
Witajcie w Harran, mieście-państwie, które leży gdzieś na Bliskim Wschodzie. To miejsce, które idealnie pokazywało różnice pomiędzy biednymi i bogatymi. Z jednej strony slumsy, które zamieszkiwała chora i brudna biedota, z drugiej wysokie wieżowce, przepełnione bogaczami pławiącymi się luksusach. W Harran pojawia się śmierć. Przybiera ona postać dziwacznej epidemii, która rozprzestrzenia się z prędkością światła. Wystarczy ugryzienie lub zadrapanie, odrobina nieuwagi i człowiek przestaje być tym, kim był – staje się krwiożerczą bestią. Nie ma już podziału na biednych i bogatych, jest podział na zdrowych i zarażonych.
Dying Light
Polskie studio tworząc „Dying Light” uniknęło wszelkich błędów, które pojawiły się w „Dead Island”. Chociaż tamta produkcja stała na wysokim poziomie, to jednak miała braki, duże braki, które psuły bardzo fajną rozgrywkę. „Dead Island” przeszedłem od początku do końca w co-opie i dawało to tej grze dodatkowego smaczku.
Z „Dying Light” miałem problem. Najpierw okazało się, że coś jest nie tak z moja płytą i musiałem ją wysłać do pomocy technicznej, potem brakowało mi miejsca do instalacji tego tytułu, aż w końcu udało mi się grę odpalić. Jeszcze łatka, przepustka sezonowa, DLC, darmowy update i mogłem zacząć zwiedzać Harran. Początek rozgrywki bardzo mgliście wprowadza nas w historię miasta-państwa. Przede wszystkim mamy do wyboru tylko jednego, bohatera. Zrezygnowano z czterech różnych postaci. To dobrze, bowiem możemy bardzo szybo skupić się na historii opowiedzianej przez twórców. Trzeba przyznać, że jest ona wciągająca i choć z czasem staje się przewidywalna i zawiera dość oklepane „twisty”, to nadal fajna opowieść o tym, co się wydarzyło w Harran i co możemy zrobić, aby pomóc pozostawionym w odciętym od zewnętrznego świata ludziom. Główny wątek fabularny naprawdę ma mocne strony i pozwala na zabawę przez wiele godzin. Poza wydarzeniami i zadaniami związanymi z „main questem”, znajdziemy w mieście całą masę zadań pobocznych, zdarzeń losowych, spotkań z nieznajomymi, wyzwań i ciekawostek. Bieganie po Harran to naprawdę czysta przyjemność.
Naszym głównym punktem wypadowym jest wieżowiec zamieszkały przez grupę ocalałych. To ci dobrzy, zwykli ludzie, który chcą po prostu przeżyć. Dowodzący nimi facet wziął za punkt honoru trzymać ich z dala od niebezpieczeństwa. My możemy mu w tym pomóc. Trzeba przyznać, że bieganie po ulicach i nie tylko, to czysta przyjemność. Właśnie bieganie i system parkour, to coś, co daje niesamowite możliwości. Nasz bohater od początku może wspinać się na budynki, przeskakiwać pomiędzy dachami, wchodzić przez okna itd. Dzięki zwinności i sprawności unikamy wielokrotne zębów zainfekowanych. Im więcej biegamy i używamy umiejętności, tym lepsze są nasze statystyki, więcej wytrzymujemy, dłużej możemy poruszać się sprintem itd. To naprawę super rozwiązanie. W świetle dnia jesteśmy niezwyciężonymi maszynami, ale po 21:00 świat zmienia się nie do poznania. Noc to miejsce łowców, my zaś stajemy się zwierzyną. Każdy nasz ruch trzeba wykonywać z odpowiednią precyzja, a unikanie stworów nie jest tak proste, jak za dnia. Na szczęście na pomoc przychodzą narzędzia i broń, którą znajdujemy lub sami wytwarzamy. Czasami to zwykły nóż, a czasem kij do baseballa nabity stalowymi prętami. Trzeba sobie radzić.
Graficznie „Dying Light” wygląda bardzo ładnie. Może nie wyciąga wszystkiego z konsoli XBOX ONE, ale widać, że to produkcja „nowej generacji”. Wielki plus należy się Pawłowi Błaszczakowi, który jest odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową do gry. Soundtrack to klimatyczna, pełna niepokojących dźwięków podróż. Najlepsze jest to, że jest on tak skonstruowany, że można słuchać go jako niezależnej muzyki tła, na przykład do pracy.
Produkcja Techlandu postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Mamy niesamowitego „Wiedźmina”, mamy genialne „Dying Light”, mamy „Zaginięcie Eathana Cartera”, a to tylko kilka polskich produkcji na światowym poziomie.
Dying Light: The Fallowing
O samym „Dying Light” przeczytaliście powyżej. Teraz czas na dodatek, który wywraca grę do góry nogami. Robi to jednak w sposób tak dobry, że trudno zarzucić twórcom, że nie przyłożyli się do roboty. Poza kilkoma błędami, bugami, które przeszkadzają, ale nie uniemożliwiają zabawy, mamy do czynienia z jednym z lepszych DLC, jakie powstały. Widać nadchodzi era świetnych dodatków, za które chętnie będziemy płacić.
Po zakończeniu wątku głównego, czyli bieganiu po Harranie i szukaniu antidotum, przychodzi czas na zwiedzenie terenów położonych poza granicami miasta. Kyle Crane musi bowiem sprawdzić na ile prawdziwe są doniesienia o tajemniczym kulcie Matki oraz o tym, że jej wyznawcy są odporni na infekcję przemieniającą ich w zombie.
Gdy tylko opuścimy Harran naszym oczom ukażą się połacie zieleni, opuszczone budynki, wiatraki, silosy, a wszystko na tak ogromnym obszarze, że braknie nam dnia, aby wszystko obejść. Dlatego ekipa z Techlandu postanowiła dać nam możliwość pojeżdżenia sobie „eleganckim” samochodem typu buggy. Nie jest on dostępny od samego początku, musimy sobie po niego podskoczyć w jedno miejsce, ale bez niego zabawa jest bardzo utrudniona. Posiadanie auta wprowadza także nowe drzewko rozwoju związane właśnie z tym pojazdem. Twórcy w dużej mierze zrezygnowali z parkouru, ale nie martwcie się, wiele razy otrzymacie możliwość pobiegania po budynkach i wspinania się w niedostępne miejsca. Posiadanie pojazdu wiąże się także z nowymi ulepszeniami, możemy bowiem zamontować na nim i w nim dużą liczbę elementów, które mają wpływ na jego szybkość, odporność. Nie zabrakło też miejsca na siejące śmierć i zniszczenie miny, miotacze ognia, czy elektryczne klatki. Do wyboru, do koloru.
Główny wątek „Dying Light: The Fallowing” nie jest jakoś bardzo odkrywczy, ale opowiedziana historia nie nudzi i nie denerwuje, kolejne zadania dają frajdę i wymagają od zręczności i szybkości. Zadania poboczne są zintegrowane z głównym wątkiem i przede wszystkim skupiają się na pomocy lokalnym mieszkańcom. Bardzo podoba mi się prosty, ale niezwykle fajnie rozwiązany quest z zaginionymi osobami. Wraz z nowym dodatkiem pojawiają się nowe bronie i nowi przeciwnicy. Są też wyzwania, zadania dla community i wiele innych, naprawdę fajnych rzeczy. Między innymi legendarne poziomy postaci, coś podobnego pojawiło się w „Diablo III”
Graficznie i muzycznie gra nie rozczarowuje. Wiadomo, że nie grafika ma tu największe znaczenie, ale ładne krajobrazy i interesujące lokacje ratują nie jeden tytuł. Tutaj jest to bardzo fajne uzupełnienie dobrej rozgrywki i przemyślanej zabawy. Poukrywane nowe schematy broni, easter eggi, smaczki i dobrze poprowadzona narracja bronią się same. Po przejściu podstawki miałem pewien niedosyt, „Bozak” mnie trochę zawiódł, ale „The Fallowing” na nowo przyciągnęło do konsoli na kilka długich godzin.
Jeśli zastanawiacie się, czy wydać trochę pieniędzy na ten dodatek, to powiem Wam, że warto to zrobić. „Dying Light: The Fallowing” jest dopieszczony, przemyślany i naprawdę dobry.
Grę w wersji na konsolę PS4 otrzymaliśmy od wydawnictwa Techland.