ON:

Jacek Dukaj jest autorem specyficznym. Jego zabawy słowem pisanym jedni, pokochają inni znienawidzą. Ciężka jest lektura, która wychodzi spod jego rąk, ciężka czasem tak bardzo, że ląduje na półce i zalega tam przez lat kilka i dopiero po tym czasie pozwala się udomowić, okiełznać. Fantastyka, jaką serwuje na kartach swoich powieści, zalicza się do najtwardszej z twardych. Jest tak twarda, że nawet najwytrwalsi zjadacze tego gatunku potrafią rozłożyć ręce i zapłakać. 

Gdy usłyszałem o „Wrońcu”, a było to dobre 5 lat temu, zastanawiałem się jak autor jego pokroju poradzi sobie z nowoczesną baśnią, napisaną językiem innym, niż znane bajki, skierowanej do innego odbiorcy, będącą pewnym pamiętnikiem, zapisem wydarzeń, „które nigdy nie miały miejsca”. A wszystko zaczęło się w 1981 roku, pewnej mroźnej nocy.

Adaś jest maleńkim chłopcem. Dzieciakiem, który widzi świat z poziomu blatu stołu. Mieszka z rodzicami, siostrzyczką i babcią w niewielkim mieszkanku, w dużymi mieście nad wielką rzeką. Nad miastem góruje ogromny budynek, rzucający cień na jego mieszkańców. Tej grudniowej nocy wiele się jednak zmieni. Do mieszkania wpada ogromny Wroniec. Porywa on tatę Adasia, a później rani jego mamę. Chwilę później Wojacy-Wroniacy, zwani także Milipantami, zabierają resztę rodziny. Biedy Adaś zostaje uratowany przez sąsiada, pana Betona. Wraz z nim ciemnymi, szarymi uliczkami starają się dotrzeć gdzieś, tam gdzie mieszka dalsza rodzina Adamka. Kilkakrotnie gubiąc się przemierza on ulice miasta, przy okazji obserwując co się dzieje na ulicach.

Okazuje się, że Polska jest szara. Cały kolor zabiera wielka maszyna kradnąca kolory. Na ulicach tworzą się kolejkowe potwory krzyczące „PANTUNIESTAŁ!”, ogromne Suki (stwory z żelaza porywające ludzi) przemierzają ulicę i polują na tych, którzy nie mają dokumentów, Milipanci pałują, a jak już to robią to pałowany nie wstaje, są tu Szpicle i Członkowie. Gdzieś w podziemiach czają się Cinkciarze lub Oporni, którzy pod szarymi płaszczami przemycają odrobinę Ameryki. Ważne jest, żeby nie trafić na Bubeka lub innego stwora. Nad dachami szarych budynków czasami pojawiają się U-lotki, które mają mówić co jest dobre, a co złe. Milipanci i im podobni za U-lotkami nie przepadają.

Podróż Adasia jest surrealistyczna. Niebo przesłonięte jest czarnym ptaszyskiem, rodziny Adasia nie ma i ciężko ją odnaleźć, panuje wszędobylski chaos i groza. Obrazy zlewają się w jedną wielką plamę. Tak właśnie wyglądała ta noc, a po niej dni i noce kolejne.

„Wroniec” jest pięknie wydany i jeszcze piękniej ilustrowany. Tyle, że nie jest to baśń dla dzieci. Przemoc i cierpienie są widoczne na każdej jej karcie. Czasem zawoalowane, ale nadal są. Tą historie zrozumieją wszyscy Ci, którzy w tą pamiętną noc byli na świecie i byli na tyle kumaci, że dziś wiedzą, jak dziwaczne i straszne to były czasy. Po lekturze nadarza się refleksja, jak chore to było i jak dobrze, że mamy je za sobą. Ciekawe co o nich kolejne pokolenie?

„Wroniec” jest wyjątkowy. Tak samo wyjątkowy jest jego autor, któremu życzę najlepszego w dniu 40 urodzin.