ON:

Jedni uważają Ryszarda Kuklińskiego za zdrajcę, inni twierdzą, że jest bohaterem. Pewnie prawda jest gdzieś pośrodku. Ciężko oceniać kogoś przez pryzmat tamtych, popieprzonych czasów. Co się działo w Polsce na przełomie lat 70 i 80 nie dawało zbytnich nadziei na przyszłość. Zimna wojna trwała w najlepsze, a pozycja kraju pomiędzy Niemcami i Wielkim Niedźwiedziem nie przyprawiała o trwogę. Polskie wojsko było marionetką, którą władali rosyjscy generałowie, zaś ludność kraju żyła w ciągłym strachu. To czasy szpiegów, wzajemnych podchodów i nieustannej politycznej wojny. Taką też Polskę i Europę ukazuje film Pasikowskiego pt. „Jack Strong”.

Jest to pierwszy od wielu lat „polski” film, który jest naprawdę dobry. Stylizowany na amerykańskie kino szpiegowskie, zawiera wszelkie potrzebne dla ciekawego seansu elementy. Jest więc tajemnica, zdrada, wątek miłosny i rodzinny. Znajdziemy tu także pościgi samochodowe i sceny rodem z hollywoodzkich produkcji. Oglądając “Jacka Stronga” mamy wrażenie, że ekipa z „krainy snów” przybyła nad Wisłę.

Historia pułkownika Ryszarda Kuklińskiego była bardzo głośna kilka lat temu, kiedy to został on oczyszczony z postawionych mu w latach 80-tych zarzutów. Opowieść, jaką przedstawia nam reżyser, jest nieco wyidealizowana i trochę rozmyta, ale ciężko mi wypowiadać się na temat jej prawdziwości. Zagrany przez Dorocińskiego Ryszard Kukliński wydaj się być idealnie wybranym do tej roli. To typ twardziela, który gra twardziela i niczego innego nie należy od niego oczekiwać. Warto zauważyć, że „Jack Strong” to nie „Psy”, gdzie świat byłej UB-ecji przeniesiony zostaje w szeregi milicji. W tamtym obrazie więzy pomiędzy poszczególnymi funkcjonariuszami były wręcz namacalne. Tutaj jest inaczej. Mimo, że wszyscy siedzą w jednej komórce, ich relacje są chłodne i wyrachowane, wielu z nich postępuje zachowawczo, a wielu nie ma problemów z tym, aby podpierdolić swojego „kumpla”. Pasikowski trochę po macoszemu traktuje kilka z tych elementów, ale nie przeszkadza nam to w odbiorze filmu. Główny wątek ma przecież opowiadać o Kuklińskim, a nie o jego kumplach z pracy. Mamy więc pokazana kolejne etapy pracy dla CIA, aż do momentu ucieczki z kraju.

Dzieło polskiego reżysera nie ma prawa się nie podobać. Jest dobrze zagrane i opowiedziane, świetne też są zdjęcia, które dzięki odpowiedniemu filtrowi nadają całości klimatu tamtych lat. Naprawdę można „Jacka Stronga” postawić obok zagranicznych produkcji, bowiem w tym przypadku nie mamy się czego wstydzić.

 ONA:

Bardzo, ale to bardzo lubię kino szpiegowskie. Naoglądałam się tych wszystkich Bondów, Bourne’ów i absolutnie mnie to nie nudzi. Te tajemnice, konspiracja, ryzyko, że przy niewinnym pierdnięciu cała akcja pójdzie w piach, a do tego wartka akcja, pościgi i przystojni agenci – no ustalmy coś – tego nie da się nie kochać. Ale tak dzieje się tylko w Fabryce Snów. W rodzimym grajdziołku ciężko szukać podobnie wartkiego filmu. Ale z dozą solidnej nieśmiałości, nieco przecząc temu wszystkiemu, co tu nie raz pisałam o polskich filmach, pragnę Was poinformować, że owszem – mamy dobry film szpiegowski. Obejrzałam go wczoraj. Z wypiekami na twarzy, mimo, że tę historię znałam. Ten film to „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego.

Pasikowski to „Psy”, „Demony wojny wg Goi”, to „Operacja Samun” i głośne „Pokłosie”. Ten reżyser nie ciaćka się z widzem. Obdziera go ze złudzeń, wywalając ze swoich bohaterów największe świństwa, najgorsze przywary. Jego historie nie są lekkie, są bardzo męskie, nieco brutalne. Pasikowski lubuje się w polityczno-historycznych scenariuszach – tak jest i tym razem. Bo tytułowy Jack Strong to nikt inny jak pułkownik Ryszard Kukliński – dla jednych bohater, dla innych zdrajca. Jak się okazuje – postać, która aż błagała o to, by ją sfilmować.

Kukliński urodził się w katolickim domu, w którym wartości taka jak rodzina, ojczyzna, Bóg i honor były bardzo ważne i istotne. Jego „kariera” wojskowa zaczęła się bardzo wcześnie, bo już jako młody chłopiec wstąpił do Oficerskiej Szkoły Piechoty, a potem było już z górki. Po stopniach kariery piął się szybko. Owszem, był żołnierzem wojska w państwie komunistycznym, ale jego celem i tak było służenie ojczyźnie. I kiedy w Polsce zaczęło dziać się coraz gorzej, kiedy widmo III wojny światowej zaczęło być coraz bardziej realne, a w codziennych rozmowach coraz częściej pojawiały się słowa takie jak „atak nuklearny”, czy „zagłada”, Kukliński postanowił działać. Podczas rejsu do Europy Zachodniej wysłał on list do ambasady amerykańskiej w Bonn, oferując CIA swoją pomoc. Weryfikacja wcale nie była prosta – Kukliński wszak mógł być podstawionym pionkiem. Ale tak nie było. Dla amerykańskiego wywiadu wojskowy stał się prawdziwym skarbem. I paradoksalnie – w rodzimym wojsku dalej piął się do góry, zyskując dostęp do coraz bardziej tajnych danych, które on oczywiście przesyłał dalej. Aż w końcu ktoś zrozumiał, że wśród wojskowych jest szpieg. Z kretami jest tak, że należy się ich pozbywać, bo robią problemy.

Oczywiście, że wiedziałam, jak ta historia się skończy, ale to w żaden sposób nie wpłynęło na moje przeżywanie jej. Siedziałam jak wryta przed telewizorem, czując – ba, słysząc nawet, jak szumi i pędzi krew w moich żyłach. Jest dokładnie tak, ja ma być, tylko opowieść osadzona jest w polskich realiach. Jest to ciekawa, dramatyczna historia, bez zwolnień, z ciągłą akcją, tajemnicą i ogromnym ryzykiem. Do samego końca atmosfera jest po prostu napięta, z ogromną szansą, że zaraz wszystko pójdzie się paść, a cała konspira skończy się odpowiednia ilością ostrzegawczych strzałów w głowę. Jest też przystojniak w roli głównej – Marcin Dorociński to twardy facet, stworzony do ról wojskowych, bo w mundurze wygląda po prostu zabójczo. Tu, poza tym, jest też czułym ojcem i wiernym mężem, który dla swoich bliskich zrobi wiele. W ogóle można Pasikowskiemu pogratulować doboru aktorów, bo jest tak, jak być powinno, z lekką dozą stereotypowych wybrzuszeń. Komuniści są źli, Amerykanie są dobrzy, a Kukliński jest bohaterem.

Nie mam zamiaru bawić się w ocenę samego pułkownika – mam za małą wiedzę i odwagę, by wchodzić w rewiry polityczno-historyczne, z dodatkiem moralności i odpowiedzialności, ale wiem na pewno, że film podobał mi się bardzo. Trzyma w napięciu, angażuje – jest taki, jaki powinien być. Co prawda pościgi na polonezy i stare ople wyglądały dość komicznie, ale tak widać miało być. „Jack Strong” to chyba najbardziej amerykański polski film i absolutnie nie jest to wada. Polecam.