Król Lew – recenzja

Jest 1994 rok. Mam osiem lat. Jadę po raz pierwszy do kina. Serio. Jechała ze mną mama. Była to wycieczka szkolna. Kino „Świt” w Czechowicach-Dziedzicach… „Król Lew”. I to był ten moment, w którym zakochałam się i kompletnie przepadłam w magii tej ciemnej sali, z dużym ekranem, głośnikami w ścianach… I szczerze powiedziawszy – mam to do dziś. W domu, gdy siadam do filmu, od razu coś dodatkowo zaczynam robić. Taki odruch. Pranie składam, na maile odpisuję, gram na konsoli, zerkam na telefon. Czasem nawet gotuję, sprzątam… Przysięgam: raz w roku, w okolicach Bożego Narodzenia, rozkładam się z ciastkami, przygnieciona psami i kocem, i wtedy faktycznie skupiam się tylko na jednym. Ale inaczej? Nie da rady.

Są filmy, które warto zobaczyć w kinie

Dlatego wolę siedzieć w kinie. W spokoju. Mogłabym dzień w dzień oglądać jakiś film, a wszystko zaczęło się właśnie od „Króla Lwa”.

Szczerze powiedziawszy – nie miałam w planie zobaczyć tego filmu. Takie odkopywanie staroci, bazowanie na emocjach z młodych lat… no nuda. Ale poszłam. I przy pierwszych dźwiękach „Circle of Life” zalała mnie fala radości. Odmłodziłam się o 25 lat.

Animacja jest przepiękna. Ma kilka nowych elementów, ale core jest taki sam. Te detale i dopracowania dodają smaczku i zaskakują. Niewiele też zmieniły się teksty i – ku mojemu zaskoczeniu – ja je ciągle pamiętałam. Fak, katowałam soundtrack te 25 lat temu jak szalona, ale fascynujące jest to, jak działa pamięć. Idąc na nawet małe zakupy mam w ręku listę. „Strasznie już być tym królem chce” po tylu latach – pamiętam wyśmienicie.

Jednak nie wszystko jest idealne

Ale nie było idealnie. Rozumiem, że do takiego remake’a potrzebne były gwiazdy. I tu zaczyna się zgrzyt, bo o ile Seth Rogen dający głos Pumbie był REWELACYJNY, tak Beyonce była… słaba. I słychać to, niestety.

Twórcy tej wersji, poza hiperrealizmem, nie mieli zbyt dużego pola do popisu. Historia sama w sobie jest cudna, wzruszająca i mądra. Brakowało mi tych kilku scen, które były w dawnej wersji, a których teraz zabrakło. Płakłam dopiero pod koniec. Uważam to za swój osobisty sukces.

I tak, od kilkunastu dni non stop śpiewam piosenki z „Króla Lwa”. Ku wątpliwej uciesze wszystkich, dookoła mnie.