ONA:

Beyonce to dla mnie artystka, której twórczości nie znam za bardzo – ot, jedynie kilka utworów, ale jestem świadoma jej istnienia, nawet mieszkając w mojej wsi na końcu świata. Widziałam jej występy podczas rozdania branżowych nagród, widziałam jej popisy podczas zaprzysiężenia Obamy i szczerze – mam to gdzieś, że poszło z playbacka, przecież i tak ona to zaśpiewała. Beyonce w mojej prywatnej definicji “piosenkarki” wpisuje się w nią w 100%. Ma głosisko, nie głos, ma fajny ruch sceniczny, ładnie wygląda, jest zawsze świetnie ubrana i roześmiana. Pretenduje do miana „divy”, ale wrzucenie Knowles do jednego wora z Mariah Carey czy Celine Dion – jej uwłacza. W przypadku pani Jay-Z’owej ciężko mówić „przerost formy nad treścią”, co z kolei doskonale pasuje do tych dwóch pozostałych.

O filmie, który jest czymś pomiędzy dokumentem, pamiętnikiem, a wywiadem, huczało wszędzie. Osoby zajmujące się promowaniem tego materiału systematycznie wrzucały w sieć kolejne zapowiedzi, fragmenty, smaczki, które solidnie budowały napięcie wokół tej produkcji. Opłacało się. Nie tylko fani czekali na premierę tego dzieła. Ja należę akurat do grupy osób ciekawskich, których po prostu interesowało jak to będzie zrealizowane, czy na zasadzie „dużo szumu – mało treści”, czy faktycznie – zaskoczy. Odpaliłam ten film. To już dla mnie był wystarczający szok. Po jakiś 20 minutach stwierdziłam, że faktycznie – jest on i ciekawy, i dobrze nakręcony, i ciepły, i pozytywny.

Niezależnie od tego, czy ta dziewczyna, właściwie kobieta, śpiewa w aucie, w studiu, na scenie przed tysiącami fanów – brzmi do dobrze. My ją kojarzymy jako gwiazdę, a ona obnaża się w filmie z tych wszystkich cekinów, makijażu, z całej świty asystentów, pomocników i tancerzy i staje przed nami. Czasami gada do komputera, rejestrując swoje przemyślenia, swoje wątpliwości i radości. Nie ma w tym za grosz nieszczerości i grania pod publikę. Za pomocą kamerki w telefonie, czy w komputerze, możemy zobaczyć jak przeżywała to, co działo się w jej życiu, gdy już schodzi ze sceny i staje się regularną kobietą, która ma dom, rodzinę, męża. I prawda jest taka, że niezależnie kim się jest, co się robi, czym zajmuje, czy stoi się wyżej, czy z całą resztą – problemy mają wszyscy. Kłopoty nie wybierają. Kłopoty mają wszyscy. Ale „Life is but a dream” to nie tylko refleksje i smuty. Oj nie. Mamy tu sporo radości, żartów i wdzięczności, sama gwiazda wielokrotnie podkreśla, jak bardzo przepełniona jest właśnie wdzięcznością: do Jaya-Z, do rodziców, do bliskich i do Boga. Poza tym widzimy jej pracę od strony kulis, bez cenzury ani jeśli chodzi o zdjęcia, ani o słowa. Szczerość – to główna zaleta tego filmu.

Pod względem merytoryczno-technicznym – film przygotowany jest REWELACYJNIE. Tak jak wspominałam, ja nie jestem jej fanką, nie kumam takiej muzyki, ale ujął mnie momentalnie. Bardzo podobało mi się miksowanie sposobów pokazywania głównej bohaterki, a to przy profesjonalnym świetle, z profesjonalnym sprzętem i montażem, a to przez pryzmat kamerki, której jakość jest kiepska, gdzie czasami kadr się trzęsie, ale to, co widzimy, jest intymne. Są filmy z przeszłości, są videa i zdjęcia zupełnie prywatne, jest komentarz, jest backstage. Już nie wspominając, że pani B. wbiła się idealnie, jeśli chodzi o czas.

Uśmiechałam się do mojego iPada. Żałuję, że takie filmy nie powstaną z udziałem moich ulubionych wykonawców, ale cóż – oni są niemrawi i bardziej nie żyją, niż żyją.

Last but not least:

It’s like I’ve been awakened

Every rule I had you breakin’

It’s the risk that I’m takin’

I ain’t never gonna shut you out