Matthew Syed - Metoda czarnej skrzynki - recenzja

No gonię ten pierwszy milion. On ciągle mi ucieka, ciągle mi pokazuje fakery, ale nie poddaję się. Postawiłam sobie jasne cele i realizuję je krok po kroku. I tak, najbardziej marzę o urlopie i o tym, by spać trochę więcej, ale jest jeszcze tyle rzeczy, które muszę zrobić, których muszę się nauczyć… Najgorzej jest, gdy staniesz w miejscu.

Matthew Syed – Metoda czarnej skrzynki – recenzja

O ile nie przepadam, za książkami typu „poradniki o rybach”, w których uczą mnie tylko tego, by trzymać się planu, wizualizować go, wierzyć w siebie, tak książki, w których jest „mięso”, konkretne przypadki, kejsy, dokładnie opisane sprawy, to coś, obok czego każdy przedsiębiorca nie może przejść bez zainteresowania. Mnie osobiście najbardziej uczą cudze… porażki.

„Metoda czarnej skrzynki” to z jednej strony podręcznik, z innej poradnik, a jeszcze z innej – reportaż o tym, jak uczyć się na błędach, jak kuć z porażek sukcesy, jak wyciągać lekcje i wnioski. Jak uczyć się – po prostu. Bez szukania odpowiedzialnych, bez zrzucania winy. Autor wchodzi w ludzką psychikę, grzebie w niej, szuka wspólnych wzorów i algorytmów.

Dodatkowo, książka ta jest szalenie pozytywna w odbiorze. Przyjemnie się ją czyta. Ona inspiruje i motywuje do zmian. Bo takie ścisłe trzymanie się planu też nie zawsze pomaga, a często wręcz szkodzi.

Nadal twierdzę, że jest za dużo poradników o byle czym, z byle jakimi autorytetami, którzy niewiele potrafią, niewiele przeżyli, a ich wypowiedzi to slogany. Ale jeśli trafi się książka „z mięsem”, to warto po nią sięgnąć. Szczególnie, że stworzona została na bazie wielu, a nie jednej, branż.

Czyta się szybko. Inspiruje i motywuje.
Jedyne, czego nie polecam, to czytania jej „do snu”, w łóżku. Masz wtedy ochotę zmienić cały świat, a tymczasem jest środek nocy i nic z tego nie wyjdzie.

Tagi: Matthew Syed – Metoda czarnej skrzynki – recenzja, książki, recenzja, marudzenie, blog recenzencki, blog popkulturowy