Michelle Obama – Becoming – recenzja

To nie jest tak, że ta książka mnie zawiodła. Absolutnie nie. To bardzo mądra opowieść o bardzo mądrej kobiecie. O kobiecie, która stała się dla wielu wzorem. Pewne dla mnie także… Ale żeby odkryć właśnie tę „mądrą” strefę, musiałam przebrnąć przez… nudę.

To był mój błąd. I chociaż wiele osób napisało/powiedziało to wcześniej, że to książka o tym, jak mała dziewczynka STAŁA SIĘ Pierwszą Damą, to ja chyba trochę zbyt uparcie liczyłam na to, że będzie tu więcej Pierwszej Damy, a mniej małej dziewczynki. No cóż, pomyliłam się. Pierwszych kilkadziesiąt stron czytało mi się ekstremalnie trudno. Przez mój umysł dziesiątki razy przewiła się myśl, że to chyba nie dla mnie. Bo co mnie właściwie obchodzi to, z jakiej rodziny Michelle Obama pochodzi, jak surowa była jej ciotka, kto doprowadził ją do płaczu i jaki był jej pierwszy chłopak.

Spokorniałam gdzieś w momencie, w którym po raz pierwszy zrozumiałam, że ta książka musiała być tak skonstruowana, bo gdy Michelle przychodziła na świat, stawiała pierwsze kroki, szła do szkoły, dojrzewała, zakochiwała się, podejmowała pierwsze decyzje, które sprawiły, że w końcu stała się Pierwszą Damą.

Bo być może jakaś przyszła Pierwsza Dama właśnie to czyta. I ona tego jeszcze kompletnie nie wie, że kiedyś…

Mam taką uczennicę, która jest mega petardą. Jest straszliwie ambitna, ale jeszcze się wstydzi. Jeszcze trochę wątpi w siebie. Ja jej cały czas powtarzam, że będzie kimś wielkim, że osiągnie wiele i że ma o mnie pamiętać. Ona puszcza rumieniec aż po uszy i wraca do liczenia ułamków, których bała się, a które weszły w głowę idealnie.

Michelle pisze mądre rzeczy.

Pisze z wielu perspektyw: młoda kobieta, kobieta u progu kariery, zakochana kobieta, kobieta, która staje się żoną, partnerką, matką. Kobieta polityka. Kobieta prezydenta. Wszystko ma jeden mianownik i z nim – mimo wszystko, łatwo się utożsamić.

Pomijając dla mnie nudny wstęp – książka jest bardzo ciekawa, a to, w jaki sposób Michelle ją napisała, jest jednocześnie bardzo proste, ludzkie i zwykłe, ale do tego bardzo inspirujące. Autorka uchyla rąbka tajemnicy. Uczy. Pokazuje, że nawet w takim małżeństwie, mogą pojawić się problemy. Że w drodze na szczyt trzeba pokonać wiele trudności, a i ten widok z samej góry może być… no cóż, rozczarowujący.

Normalność bije z tej książki. A wydawać by się mogło, że stając się członkiem pierwszej Rodziny w tak potężnym kraju, jak Stany Zjednoczone, to nagle przeistaczasz się w kogoś z ogromnymi siłami. A gówno. Wcale nie. Dodatkowo jesteś pod obstrzałem wszystkich, bo wszyscy znają Ciebie i wydaje im się, że Ty ich również. Mam ogromną nadzieję, że Michelle Obama wyda coś więcej.

Tagi: Michelle Obama – Becoming – recenzja, książki recenzja, recenzje książek, marudzenie, blog popkulturowy, blog marudzenie, blog recenzencki