Shazam! – recenzja

Obejrzałam przed jakimś filmem trailer i moja jedyna myśl na temat tego superbohatera brzmiała: „No właśnie! Kim ty kurwa jesteś pajacu?”.

Ale poszłam do kina na „Shazam!”, bo w pewnym momencie bardzo dużo osób wokół mnie zaczęło zachwalać. Dałam się zwieść na piękne frazesy, typu „Świetna historia”, „Super dowcip”, „Shazam! i Aquaman to najlepsi bohaterowie od DC”.

Gdybym była nastoletnim chłopcem, takim dwunasto-, trzynastoletnim, z lekkim odchyłem w stronę nerdozy, to „Shazam” podobałby mi się znacznie bardziej.

Niestety, jestem prawie 33-letnią kobietą i na tym filmie zaśmiałam się 4 razy, a to, co skupiało moją największą uwagę, to pan główny aktor, który – o dziwo, nie nazywa się Jimmy Fallon, tylko Zachary Levi i którego malowali chyba stażyści oraz to, że Mark Strong jest naprawdę świetnym, męskim aktorem, z takim głosem i warunkiem, że można oszaleć.

Ja bym powiedziała, że to taka „Zemsta frajerów”, ale w 2019 roku, z kapkę lepszymi efektami.

I naprawdę, bardzo powstrzymuję się, żeby straszliwie się nie wyzłośliwiać, ale jest ciężko…

Billy Batson to nastolatek, który usilnie próbuje odnaleźć swoją matkę. Noooo i tu już mi coś zaczęło śmierdzieć, bo skoro Billy jako brzdąc gubi się w tłumie i owa mama go nie szuka, to musi być coś grubszego.

Zatem: Billy szuka matki, a że jest niepełnoletni – to non stop trafia do jakiś rodzin zastępczych. Ta, w której jest teraz, jest bardzo nietypowa. Tatuś wygląda jak wielki Samoańczyk. Mamusia – jak Izzie z „Grey’s Anatomy”. Jest urocza i bardzo przytulaśna, czarnoskóra dziewczynka, chłopiec o azjatyckich rysach, który non stop w coś gra, meksykański nastolatek, który jest monstrualnie gruby i biały chłopiec – kaleka. Większość mniejszości może być zadowolonych. I do tego zestawu trafia Billy. WTEM na skutek dziwnych okoliczności, nastolatek ląduje twarzą w twarz z Czarodziejem. Czarodziej daje mu potrzymać swoją wielką laskę, każe krzyczeć jego imię i jak nie dupnie! Billy dostaje super moce i jak krzyknie Shazam! to zmienia się w superbohatera. Nadal jest nastolatkiem, po prostu bywa nastolatkiem w dorosłym ciele. Może kupić sobie piwko – check. Ew. może iść pooglądać cycuszki – check. Razem z nowym bratem – tym kaleką, próbują rozkminić co jeszcze nowa wersja Billy’ego potrafi, ale wtedy pojawia się pan Thaddeus. Mamy super-złoczyńcę. Musi się coś zacząć dziać.

O boziu!!! Ja tak bardzo, bardzo żałowałam, że nie wydłubałam sobie oczu i tych gałek nie włożyła w uszy – bo dzięki temu pozbyłabym się dwóch – dość istotnych podczas oglądania – zmysłów. Wynudziłam się straszliwie! Ci wszyscy, którzy mówią, że Aquaman i Shazam, to najlepsze, co powstało w stajni DC, powinni dostać jakiś zakaz wypowiada się, bo plotą bzdury!!!

Tak, jak napisałam wcześniej: gdybym była małoletnim chłopcem, to może, może. Ew. ojcem małoletnich chłopców – zawsze to szansa na drzemkę.

Nie.

Drogie DC. Weźcie się za robotę, bo serio – tworzycie gówna.

Tagi: Shazam! – recenzja, książki recenzja, recenzje książek, marudzenie, blog popkulturowy, blog marudzenie, blog recenzencki