Nie czytałam tej książki. Jakoś nie mam po drodze ostatnio z kryminałami, bo natłok prac i obowiązków sprawia, że trudno się skupić na zakręconych wątkach. Czytam teraz „Początek” Dana Browna i po raz pierwszy mam tak, że nie zjadam tej książki podczas jednego posiedzenia nocnego.
Drogie dzieci – nigdy nie dorastajcie. Dorosłość do pieprzona pułapka.
Więc jeszcze raz: książki nie czytałam, ale na film polowałam mocno. I udało się. Piątek spędziłam z Fassbenderem. Oj, podobało mi się!
Pierwszy śnieg – recenzja
Fass gra tu detektywa – takiego zoranego życiem, który zżera fajki i często zachlewa mordę. Ale ponoć w swoim fachu jest legendą – to jeden wątek. Drugi wątek, to ginące w dziwnych okolicznościach kobiety. Trzeci, to Katerine Bratt – młoda policjantka, która towarzyszy głównemu bohaterowi. Mamy tu też starego gliniarza, dziwnego przedsiębiorcę i przepiękne, zimowe Oslo.
Atmosfera snuje się powoli, jest klimatycznie, a historia wciąga. Do tego mamy świetną obsadę, przepiękne wnętrza, śniegu po kolana. Moje oczy przyjemnie łechtały zdjęcia, cudnej urody kadry, a nawet stylizacje kolejnych lokacji. To wszystko robiło niesamowite wrażenie. Serio – klimat jest. Po prostu nagle zapragnęłam mieszkać w Oslo, mieć te wszystkie klimatyczne lampy, duże swetry i śniegu po kolana. I pięęęęęęknie odcinane głowy, nogi, palce bohaterek. Well, nie można mieć wszystkiego.
W którymś momencie, tak mniej więcej w 2/3 filmu, zaliczyłam potężny szok – twórcy mnie zaskoczyli, chwała im za to – cóż, czasem po prostu trzeba kogoś uśmiercić. Nieco później udało mi się wyłapać o co tu chodziło, więc dużego „wow” nie miałam, wraz z rozwiązaniem historii, ale i tak – film podobał mi się FEST!
Gdybym miała powiedzieć o największej zalecie tego dzieła – powiedziałabym, że klimat. Ciężki, surowy, prawie dziki. Mamy tu dużo „dziwnych” ludzi, jeszcze dziwniejszych relacji, a twórcy całkiem fajnie wodzą nas za nos.
Cholera… Może jednak przeczytam tę książkę?
Powinnam?