Rampage Dzika furia - recenzja

Rampage: Dzika furia – recenzja

Czego nauczyłam się po obejrzeniu filmu „Rampage: Dzika furia”? Wielu rzeczy. Na przykład kim jest prymatolog. Otóż to osoba, która zajmuje się ssakami naczelnymi. Wiecie, to małpy, małpiatki, ale i lemury. Nie należy do tego grona wrzucać przedstawicieli środowisk ONR, na to jest osobna podgrupa.

Dowiedziałam się także, że można być świetnym aktorem, człowiekiem, któremu dobrze patrzy z pyska, który lubi dzieci i zwierzęta, który jest ceniony i lubiany, a jednak z jakiegoś powodu – dla mnie niezrozumiałego, można wybierać bardzo złe filmy.

Wiem także, że w ciagu 107 minut można zwątpić we wszystko.

Takie wnioski mam po obejrzeniu tego paskudnego, nudnego, brzydkiego, głupiego filmu.

Panie Dwayne Johnson, pan jest The Rock, Król Skorpion, Herkules, Luke Hobbs. Pan ratował świat, ludzkość, oraz ma z 50 w bicku. Wedlug badań, pan oraz Tom Hanks macie najbardziej autentyczne profile na Instagramie, a to naprawdę sztuka. Panie Dwayne Johnson, grał pan w „Policji Zastępczej” i w „Pain & Gain”. A teraz to?! Dlaczego?

To po prostu było bardzo, bardzo, bardzo złe. Jak dla mnie – kogoś, kto naprawdę sporo wybacza, szczególnie letniemu kinu odmóżdżającemu, to „Rampage” jest po prostu gównianym i super słabym filmem. Serio. Tu nawet dowcip jest jałowy, a sam pomysł na fabułę – kompletnie spieprzony.

Więc pan The Rock gra tu prymatologa, który nie lubi ludzi, ale jakoś udaje mu się nawiązać silną więź z gorylem George’m. Opiekuje się nim od jego urodzin. Niestety, dzieje się coś złego i pokorna, grzeczna małpka, staje się rozwścieczoną bestią, która chce zabijać i niszczyć. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o tajemniczy eksperyment genetyczny. Po co wchodzić w jakiekolwiek szczegóły – jest eksperyment i jest on tajny, to przecież nie powiedzą o co w nim chodzi. Top Secret i tyle. Żeby za bardzo nie inspirować świrów na świecie, chociaż bardziej chodzi w tym o to, że nie było kogokolwiek, kto mógłby przeanalizować fabułę pod kątem naukowym – czy ona chociaż „STAŁA” obok nauki. W skrócie: nie, nie stała.

Wracając do, hehe, fabuły. Takich powiększonych i wkurwionych zwierząt jest więcej. Drapieżniki poszły w teren, plądrując wszystko, co zastaną. I oczywiście nasz prymatolog walczy. Ale w bardzo specyficzny sposób, bo on chce i uratować Amerykę, i świat, i znaleźć lekarstwo, i ochronić swojego przyjaciela – goryla.

I czego ja się czepiam?
Otóż czepiam się wszystkiego. Ten film jest beznadziejnie stworzony, a fabuła jest jałowa, miałka i bazująca wyłącznie na hipotezie, że widzowie będą kretynami. Ja naprawdę totalnie żałuję, że bezpowrotnie zmarnowałam 107 pieprzonych minut mojego życia, na tak denne widowisko. I już mi się wydawało, że nie może być tak totalnie źle, ale nadszedł finał. Sorry, ale będą spoilery. Goryl ginie. Tak to wyglądało. Wzruszające słowa naukowca, ostatni dotyk i czekam, no czekam na te pieprzone napisy. Aaaa gówno!

Goryl przeżył i okazuje się, że ma dowcip jak rasowy gimnazjalista.

There, przeżyłam. Obejrzałam, napisałam, Wy już nie musicie.

Tagi: Rampage: Dzika furia – recenzja, filmy recenzja, marudzenie, blog popkulturowy, blog recenzencki, recenzje filmów