ONA:
Nie jestem jakimś wybitnym pożeraczem kryminałów. Lubię, to fakt, ale nie jest to mój ulubiony gatunek wśród powieści. Ale mam niezawodny sposób, by sprawdzić, czy dany kryminał zatrybi, czy nie. Potrzebuję do tego chwili spokoju i pierwszych 60, no, czasem 100 stron. Jeśli poczuję to „coś”, to zjadam resztę książki. Jeśli nie… Cóż… To tak jak z pierwszym, słabym pocałunkiem. Nie ma co liczyć, że „glonojad” opanuje język bez uszczerbku na zdrowiu.
„W obcej skórze” autorstwa Sary Hilary, to książka, która wali po emocjach dość szybko. Wciąga. Ma porywającą akcję, bohaterów, o których myśli się jeszcze długo po przeczytaniu powieści, którą – tak zupełnie mimochodem, zjada się na raz. Nie da się od niej oderwać. Nawet kosztem snu. Ten kryminał otrzymał prestiżową nagrodę w swoim gatunku i tak – dostał ją, bo zasłużył. Pierońsko dobra historia!
Londyn. Ponury, zimny, deszczowy. „Rutynowy” dzień w piekle, bo przecież ośrodek pomocy dla ofiar przemocy domowej jest takim miejscem, przerywa kolejna tragedia. Mężczyzna z nożem. W plecach. Mężczyzna z nożem wbitym w plecy. Okazuje się, że to mąż jednej z kobiet, które żyją w ośrodku. Wydawać by się mogło, że z góry można postawić hipotezę „Jak to się stało”. A jednak… nie wszystko jest tak oczywiste, jak może się wydawać. Nawet to, że żona „ofiary” zniknęła. Dwoje inspektorów, którzy znaleźli się w tym miejscu zupełnie przez przypadek, bierze sprawy w swoje ręce. Szczególnie Marine Rome, która sama przeżyła tragedię, gdy jej rodzice w bardzo podobny sposób zostali zamordowani…
Dobrze się to czyta. Pierońsko dobrze. Bohaterowie są pełnokrwiści i w ogóle miałam wrażenie, że muszę trzymać bardzo ostrożnie książkę, bo zaraz z niej tryśnie krew. To przecież kryminał! Pierwsza część przygód Rome na tyle mnie wkręciła, że z rozkoszą oddam się przyjemności czytania kolejnych.
To kryminał, od którego można wiele wymagać i on potrafi tym wymogom sprostać. Dobra, charakterna, porywająca powieść. Dla fanów gatunku – must read i to szybko!