ONA:

Może gdybym była bardziej skupiona, wyciszona i skoncentrowana wyłącznie na telewizorze, to film „7 psychopatów” Martina McDonagh, byłby bardziej zjadliwy. Jedno, co mogę o nim powiedzieć z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa to to, że jest mega, mega, MEGA nierówny.

Hiszpanie mają byki. Francuzi sery, a Irlandczycy alkoholizm. I właśnie o pisarzu z Zielonej Wyspy, który delikatnie mówiąc – nie wylewa za kołnierz, będzie ta historia. Aktualnie pracuje on nad scenariuszem filmowym, który ma być o psychopatach. I szuka inspiracji. A, że idzie mu źle, z pomocą przychodzi jego kumpel Billy, który zawodowo zajmuje się porwaniami psów, jakkolwiek dziwacznie to nie brzmi. I to jest właśnie pierwszy wątek filmu: faceci i uprowadzony czworonóg. Drugim elementem fabuły są wspominane historie psychopatów. Koniec końców ja już nie wiedziałam co należy do jakiej części. I chyba, chociaż ręki nie dam sobie odciąć za to, w pewnym momencie zaczęły się dziwnie przeplatać i zazębiać. To był ciężki dzień, po jeszcze cięższej nocy, a moja uwaga była rozproszona przez 6 kg sierści i radości.

Z jednej strony mogę powiedzieć, że ta produkcja jest fajna, bo jest dynamiczna, okraszona dosyć ciężkim humorem i jeszcze większą ilością absurdów. Z drugiej, po chwilach pełnych zaskoczeń i akcji, były przydługie pauzy, które doprowadzały mnie do znudzenia. Mniej więcej w połowie filmu czułam się, jakby miał się on już kończyć, a tu jeszcze czekało na mnie ponad 50 minut filmu. Ta gangsterska komedia, wypełniona po brzegi jest psychopatami i ich historiami. Nie ma tu ciaćkania się z widzem, jest chamsko, krwiście i brutalnie. Jednak porównanie stylu McDonagha do Tarantino jest wielką ujmą dla twórcy „Pulp Fiction”. Pan Martin chciał bawić się w kino, w reżysera, a wyszło mu to niestety, trochę miałko. Niemniej, fajnie, że na rynku pojawiła się świeża krew, która chce pokazać tym wszystkim statycznym autorom, że można zrobić coś inaczej, coś pod prąd. Jego filmografia jest jeszcze zbyt mała, by oczekiwać spektakularnego i porywającego dzieła, które wyrosło na doświadczeniu. Fajnie, ba – właściwie świetnie, że udało mu się zgromadzić rewelacyjną obsadę. Colin Farrell jest głównym bohaterem i rola pijaczko-pisarza wydaje się stworzona dla niego.Sam Rockwell (Billy) jest chyba najciekawszą postacią, stworzoną z autentyczną psychozą. Trudno nie wspomnieć o moim ukochanym zawadiace, czyli Woody’m Harrelsonie, który gra kolesia, który nie ma problemu z mierzeniem w inne osoby z pistoletu, a Christopher Walken gra Polaka, który ma na imię Hans i to jest chyba najbardziej nieodpowiednie imię, jakie mogłoby być.

Wydaje mi się, że wiem, co twórca chciał zrobić. Miało być błyskotliwie, miało być inaczej, ale niestety – nie wyszło w 100%. Ten film jest równie pieprznięty, jak bohaterowie, którzy w nim się pojawiają. I w najbliższym czasie mam zamiar obejrzeć „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” pana McDonagha.

ON:

W ramach wieczornego chillu stwierdziliśmy, że oglądniemy sobie „7 psychopatów”. Ponieważ w naszym domu pojawił się jakiś czas temu mały świr o zacnym imieniu Bowie, to film oglądaliśmy troszkę na raty. O samej produkcji nie wiedziałem nic, widziałem tylko jeden trailer, jaki zapodano mi w kinie przed seansem innego dzieła. W materiałach prasowych pojawia się informacja, że mamy do czynienia ze swoistym połączeniem stylu Tarantina oraz braci Cohen. Czy tak jest faktycznie?

„7 psychopatów” jest długie, trwa bowiem 109 minut. Niestety, około 40 z nich jest przegadaną, niepotrzebną papką ziemniaczaną, której nie mogłem strawić. Pozostałe 69 minut jest naprawdę dobrym połączeniem sensacji i czarnej komedii. Tyle tylko, żeby zobaczyć te dobre sceny, trzeba oglądnąć całość. Opowieść toczona jest dwoma torami. Jeden wątek to historia Marty’ego (Colin Farrell), młodego scenarzysty, mającego ogromny kryzys twórczy. Koleś ma w głowie zarys fantastycznej historyjki o 7 psychopatach, tyle, że z tych siedmiu na chwilę obecną wymyślił jednego. Z pomocą przychodzi mu jego kumpel Billy, zakręcony koleś pracujący dla Polaka o imieniu Hans – „sick!”. Podstarzały mężczyzna w dość ciekawy sposób zarabia kasę, a mianowicie kradnie psy, a później oddaje je w zamian za nagrodę. W ten sposób zarabia kasę na leczenie swojej chorej na raka czarnoskórej żony. Tak się niefortunnie zdarza, że Billy kradnie pekińczyka należącego do świra – Charliego. Ten, za punkt honoru stawia sobie odzyskanie swojego pupila, niezależnie jaki będzie tego koszt. Równoległymi opowieściami są krótkie historie każdego z 7 psychopatów, którzy mają pojawić się w scenariuszu. Jest tam koleś wykańczający mafijnych cyngli, jest para: biały mężczyzna i czarnoskóra kobieta zabijających innych seryjnych morderców, jest koleś, chcący zemścić się za śmierć córki oraz wiele innych barwnych postaci. Wszystko jest fajnie poskładane i potrafi zaciekawić, tyle że po 15 minutach świetnych robi się 10 minut zastoju i przez te wahania źle się całość ogląda.

Trzeba przyznać, że bardzo zaskakuje obsada. Mamy tutaj aktorów z górnej półki. Jest Christopher Walken, Colin Farrell, Sam Rockwell, Woody Harrelson, a nawet Tom Waits. Panowie dali z siebie wszystko, lecz przestoje scenariusza zabijają klimat. Jeśli ten film byłby połączeniem kina Tarantinowskiego oraz braci Cohen, to byłoby bardziej dynamicznie i jednocześnie klimatycznie. Ale jeśli chcecie to sprawdzić sami, to musicie obejrzeć „7 psychopatów”.