ONA:
Jeżeli miałabym podać 10 moich ulubionych filmów, to „The Dark Knight” byłby wśród nich. Bez wątpienia, to moja (dotychczas) ulubiona część sagi o Batmanie.
Ale od początaku. „Batman begins” kończy się sceną, w której dowiadujemy się, że wśród uciekinierów z Arkham był Joker, kolejny czub, z którym nasz bohater będzie musiał walczyć. I właśnie dla tej postaci warto zasiąść przed telewizorem i zobaczyć ten film. Historię zaczynamy od cwanego napadu na bank. Wszystko jest zaplanowane, jak w szwajcarskim zegarku trybiki kręcą się i nic nie nawala. Pojawia się Joker, genialnie zagrany przez Heatha Ledgera. Sposób, w jaki wykreował tego bohatera jest tak okrutnie prawdziwy, tak szczery, tak mocno pokręcony, że właściwie co się dziwić, że ta rola go wykończyła. Joker Ledgera jest totalnym socjopatą, który ma za nic wszystkie wartości, który gardzi ludźmi, pieniędzmi, życiem. Jest absolutną sprzecznością Batmana, który dla dobra ludzi może zrobić wszystko. Joker opowiada historie powstania swoich blizn (dwie różne), lubi benzynę, dynamity, noże. Nie przebiera w środkach, gra na nosie mafiozom, policjantom, ba, nawet samemu Batmanowi. Przyciąga psycholi, którzy robią dla niego wszystko. A on po prostu bawi się w boga. Stawia warunki: albo Batman się ujawni, albo on codziennie będzie kogoś zgrabnie mordował. Zaczyna oczywiście od bardzo wpływowych jednostek. Najciekawsze jest to, że on to wszystko potrafił przewidzieć. To, że zostanie aresztowany, to że Batman będzie chciał chronić Rachel. Jedynie nie przewidział akcji z promami. Nie chce zagłębiać się zanadto w dokładny opis, ale nasz kolega z bliznami wymyślił sobie kolejną zabawę, pt. na jednym promie umieszczę zwykłych obywateli, na drugim więźniów i zaproponuję, żeby się nawzajem wysadzili. Kto pierwszy, ten wygrywa. Joker sam o sobie mówi, że jest psem ścigającym samochody. Przy tym jest tak piekielnie inteligentny, że aż boli. Przewiduje każdy ruch swoich przeciwników. To geniusz zła. Największy złoczyńca, najbardziej popaprany w swym okrucieństwie, najpotężniejszy z najgorszych. Dlaczego? On po prostu chce patrzeć, jak świat płonie… Pozwala nam na refleksję. Okazuje się, że każdego człowieka można złamać (patrz: Harvey Dent), wystarczy nad nim trochę popracować.
Co do samego filmu. Jest w nim mnóstwo zwrotów akcji (pod koniec na przykład umiera Gordon). Jest totalnie nieprzewidywalny, ale hej, jak może być, skoro jednym z głównych bohaterów jest totalny świr? Zachwyca mnie efektami i epickością wykonania. Gadżety Batmana i jego pomysły na ich użycie (zawieszenie ciężarówy w powietrzu – proszę bardzo) za każdym razem sprawiają, że szerzej otwieram oczy. Momentami bywa śmieszny: Joker zabija jednego kolesia ołówkiem, rozwala ścianę banku autobusem szkolnym, a podczas przesłuchania ma zdjęte kajdanki, ale co tam. Ważne, że jest pierdolnięcie! Ponoć ta część miała być bardziej realistyczna. No cóż, na moje oko nie jest ani trochę, ale jakbym chciała zobaczyć czubków i pościgi, to mam od tego kilka kanałów na kablówce.
Uwielbiam ten film za Jokera (zachwycam się tą postacią w każdej scenie, uwielbiam jego cynizm, jego pomysły i geniusz – możecie się mnie bać), za efekty i wciskanie w fotel oraz za przesłanie. Szaleństwo jest jak grawitacja. Wystarczy lekko pchnąć…
Po raz kolejny ogromny plus dla Blale’a, Oldmana, Caine’a i Freemana. Średnio siadła mi postać Denta, bo był po prostu za bardzo. Nie można tutaj mówić o jakieś wysublimowanej fabule, ten film ma zachwycać wizualnie. Jest jak najbardziej komercyjny, dobro zwycięża (patos w końcowych scenach spływa niczym gęsty, słodki syrop po taśmie filmowej), a trup ścieli się gęsto. Lubię to. I polecam!
ON:
Kolejny Batman od Nolana zachwyca swoją epickością. Jest pięknie połączony kartą Jokera z „Początku” i od razu rozwija prędkość pędzącej lokomotywy. Poznajcie najbardziej znanego z uniwersum DC złoczyńcę. Czy to klaun? Czy to błazen? Nie! To Joker, który zjadł wszelkich swoich poprzedników. Zamiótł ich pod dywan, a później po nim jeszcze poskakał. To, co zrobił z tą postacią Heath Ledger jest perełką, mistrzostwem świata. Zagrać socjopatę jest trudno, zagrać zaś cholernego socjopatę – jest cholernie trudno. Jemu udało się to osiągnąć. Jego „figura karciana” jest tak realna i przekonująca, że aż straszna. Trzęsące się ręce, przetłuszczone włosy, rozmazany makijaż i ten język, cały czas oblizujący wargi. Po prostu mistrzostwo. Uważam, że wszystkie przyznane aktorowi nagrody, które otrzymał za wcielenie są w tą postać były słuszne. Szkoda, że nie będzie nam dane zobaczyć go w kolejnych filmach o Batmanie.
Historia mrocznego rycerza połączona jest z poprzednią częścią przygód. Po ucieczce więźniów z Arkham, miastem przez chwilę rządził chaos. Bruce postanawia wesprzeć swoimi znajomościami młodego Harveya Denta, świetnie zapowiadającego się prokuratora. Dodatkowym bodźcem do tej decyzji jest jego przyjaciółka z lat dziecięcych, Rachel. Ten wątek to specyficzny trójkąt, a może nawet czworokąt. Rachel, Dent, Bruce i Batman. Wiadomo, takie figury geometryczne nie są zdrowe. W tym czasie chaos rządzący miastem przybrał postać Jokera, mającego za nic wszelkie panujące w Gotham zasady. Clown ma jeszcze jeden cel, zmusić Barmana do ujawnienia swojej tożsamości. Każdy kolejny jego krok, każda pułapka i atak terroru to misternie uknuty plan. Jego poczynania doprowadzają do narodzin „Człowieka od dwóch twarzach”, który po tym co się mu przydarzyło, pragnie zemsty na osobach odpowiedzialnych za jego tragedię. Każda scena, jest kąskiem całego dania. To taki soczysty stek, który czeka na skonsumowanie. A po jego zjedzeniu zdajemy sobie sprawę, że chcemy jeszcze. Na takie okoliczności przygotowany był też Nolan. Dzięki niemu powstał The Dark Knight Rises, ale o nim będzie już jutro