ON:
Po raz pierwszy w „Thiefa” grałem pod koniec 1998, a może 1999 roku. Pierwsze spotkanie z tą serią tak samo, jak i ze Splinter Cellem, dość szybko uświadomiło mi, że jestem graczem lubiącym akcje, a rozwiązania znane ze skradanek są mi raczej obce. Starałem się przejść kolejne levele bez wzbudzania podejrzeń, ogłuszając żołnierzy pałką, a i tak na końcu dostawałem łomot – mówiłem trudno i wybierałem drogę siłową. Gdy dowiedziałem się, że Eidos Montreal zabiera się za reedycję serii – bardzo się ucieszyłem, bowiem chciałem zobaczyć, jak teraz gra się Garrettem.
Od premiery upłynęło już trochę czasu, gra stała się tańsza i można było spokojnie zainteresować się kupnem. Pierwszy kontakt z Garretem był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Spodziewałem się czegoś w stylu „Dishonored” i w pewnym sensie taką produkcję otrzymałem. Prolog wprowadza nas w pewną historię, która prowadzi nas do kamienia i mężczyzn w szatach, a jak wiemy „Szaty przynoszą ze sobą kłopoty”. I niestety, w dość kłopotliwy sposób kończymy początek naszej przygody. Gdy dojdziemy do siebie okazuje się, że trochę nas nie było.
W mieście takim jak to, po którym przyjdzie się nam poruszać, wieści rozchodzą się bardzo szybko. Czasem za szybko. Największe tajemnice snują się przy samym bruku, na wysokości ścieków i martwych ciał. Tam przyjdzie nam poszukać odwiedzi na wiele nurtujących nas pytań. Przede wszystkim kto i dlaczego chciał kamień i co się dzieje w starej „fabryce”, do której zwożone są ciała. Ponieważ Garrett fach złodziejski ma w małym palcu, po większość odpowiedzi będziemy musieli się kopsnąć sami. Dość „otwarty” schemat rozgrywki pozwoli nam pobiegać po ulicach, przeszukać zakamarki, obrabować mieszkania i wykonać trochę zadań pobocznych, które nie są czasem tak bardzo oczywiste. Miasto żyje i to bardzo cieszy. Nasz złodziej może poruszać się najróżniejszymi zakamarkami i czasem lepiej jest poczołgać się w burzowym kanałem, niż iść na wojnę z czterema uzbrojonymi strażnikami.
Właśnie całe skradanie daje największą frajdę. Nic tak nie podniesie nam adrenaliny, jak otwieranie sejfu przy chrapiącym obok ochroniarzu. Gdy znudzi nam się szukanie, szperanie i plądrowanie – możemy posuwać dalej fabułę. W pewnym momencie trochę się ona rozrzedzi, ale nadal jest na tyle ciekawa, że pozwala nam dociągnąć opowieść do końca.
Nowy Thief ma to do siebie, że pozwala nam się bawić. Mnogość ustawień, utrudnień, które windują poziom trudności na wyżyny, mogą nam odkryć ten tytuł na nowo. Wszystko dlatego, że po wyłączeniu „pomagaczy” stajemy się wręcz bezbronni, a gra przeistacza się w kosmicznie trudną zabawę w kotka i myszkę. To lekki ukłon dla tej starej gwardii, która pierwszego Thiefa przechodziła z jedną ręką.
Bieganie po mieście wciąga, kolejne misje coraz to bardziej rozbudowane, wymagają od nas koncentracji i uwagi, a najmniejszy błąd może kosztować nas rozpoczynanie misji od początku, ale czego się tutaj dziwić – przecież to stary dobry Thief z Garrettem w roli głównej.