ON:

Na zakończenie tygodnia z polskim filmem mamy niespodziankę w postaci dobrej krajowej produkcji. Po wczorajszym balowaniu średnio miałem siły na coś ambitnego, co zorałoby mi czachę i doprowadziło do jeszcze większego – niż mam – kaca. Już wcześniej z Pauliną przymierzaliśmy się do produkcji Piotra Mularuka, ale nie widzieliśmy za bardzo czy jest to aby dobra decyzja. Okazuje się ze ponad sto minut z „Yumą” nie tylko szybko uciekło, ale i dało nam kawałek solidnej rozrywki podczas niedzielnego popołudnia.

Wyraz „Yuma” ma wiele znaczeń. W slangu oznacza kradzież, jest także miastem będącym partnerem Frankfurtu oraz słynnym więzieniem. W filmie Malaruka znajdziemy wszystkie trzy definicje. Historia zaczyna się od zapoznania nas z głównymi bohaterami tej opowieści. Poznajemy młodego Zygę (Jakub Gierszal) jego kumpli: „Kulę” i „Młota” oraz koleżankę „Bajaderę”. Czwórka ta mieszka w przygranicznym miasteczku, w którym bida aż piszczy. To koniec lat 80 i początek 90-tych, kiedy naprawdę  mamy brak perspektyw na przyszłość. Zanim przejdziemy do głównego wątku, zostaniemy obdarzeni dwoma scenami, które mają wpływ na przyszłe losy tej grupy przyjaciół. Kilka lat wcześniej Zyga i Bajadera, ratują tyłek pewnemu obywatelowi Niemiec, który uciekał przez granicę. Następnego dnia chłopak i jego kumpel Rysio zawożą Niemca do ambasady, a ten w podzięce daje im 100 marek. Pieniądze te doprowadzą do sytuacji, która bardzo zmieni losy tych dwóch bohaterów. Więcej nic nie mogę napisać, aby nie spojlerować. Mija kilka lat. Wracamy do czwórki dzieciaków, które kolorowe życie znają tylko z gazet takich, jak „Bravo” lub “Popcorn”. Codzienność to miernota, która doprowadza do frustracji. W tych czasach jedyną osobą, która sobie radzi jest ciotka Halinka, która zajmuje się szmuglowaniem towaru przez granicę oraz prowadzi taki mały przybytek rozkoszy. Wkurzony na cały świat Zyga decyduje się, że zacznie dla niej pracować. Pierwsza „akcja” pozwala mu na kupienie sobie nowych butów i „zajumanie” całkiem zgrabnej ilości garderoby. Kolejny wypada daje mu możliwość przywiezienia prezentów dla kumpli i Bajadery. Facetom tak podoba się szansa łatwego zarobku, że zaczynają się wkręcać, a na kolejne wypady biorą pożyczonego od ojca fiata. Interes się kręci. Ponieważ Zyga nie ma problemu z tym, aby obdarowywać lokalną społeczność przywiezionymi dobrami, dość szybko miasto zaczyna coś sobą reprezentować, a on staje się „szanowanym obywatelem”. Dochodzi do tego, że ludzie przychodzą do niego z kolejnymi prośbami i zamówieniami. Oczywiście, nie braknie tutaj wątku miłosnego. Za blond Robin Hoodem ogląda się jego kumpela, zakochana jest w nim po uszy, ale facet nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, ponieważ cały czas wodzi wzrokiem za rudą pięknością – Majką. Tyle, że ona traktuje go tak samo jak on Bajaderę. Jak to się mówi: z tego pieca chleba nie będzie. Pewnie historia ciągnęła by się nadal, a kolejne samochody pełne towaru przekraczały by granice, gdyby nie to, że na drodze chłopaków pojawił się „Opat” – bandyta, z którym już raz mieli małą nieprzyjemność.

Nie mogę powiedzieć za wiele złego o tym filmie, ponieważ „Yuma” jest dobrym, rozrywkowym kinem. W świetny sposób pokazuje to, co działo się w naszym kraju podczas zmian społecznych i politycznych. Genialnie podkreśla różnice pomiędzy nami a niemieckimi sąsiadami, widać tutaj bardzo dobrze jak ogromna przepaść dzieliła nasze kraje. To także obraz polskiego małomiasteczkowego społeczeństwa, gdzie każdy zna każdego. Wszystko zaś jest podkreślone naprawdę dobrymi zdjęciami.

Jedyna rzecz jaka mnie w tym zniesmaczyła to świecąca cyckami na lewo i prawo Katarzyna Figura. Ta pani zestarzała się bardzo brzydko, w tym filmie gra ciotkę Halinkę i rozumiem, że na potrzeby roli musiała być taka, ale jednak czasy pani Kasi chyba już minęły. Poza tym naprawdę fajne kino.

ONA:

Całkiem możliwe, że to dlatego, że jeszcze mój organizm trawi wczorajsze drinki. A już zdecydowanie temu, że się nie wyspałam, a niewyspanie w niedzielę to straszna rzecz. Dodajcie do tego fakt, że właśnie skończył się zapas moich ulubionych ciastek z żurawiną – to potem co się dziwić, że polski film mi się podobał. Wykorzystał cwaniak moment, kiedy jestem totalnie bezbronna.

Ciężko mi wypowiadać się o czasach komuny, bo gdy ona się skończyła, ja miałam 3 lata. Znam fakty, znam wspomnienia bliskich o tych latach i to mi wystarczy żeby powiedzieć, że musiało być daremnie. I w takiej daremnej rzeczywistości żyje Zyga (Jakub Gierszał) wraz z kumplami. Marzy się im Zachód. Pragną dobrych ubrań i gadżetów, pragną jakości, a nie byle czego, bo jak zaimponować rówieśnikom i laskom, kiedy jest się zupełnie przeciętnym? Ale Zyga ma szczęście. To szczęście nosi natapirowane fryzury, bluzki z głębokimi dekoltami oraz imię Halinka (Katarzyna Figura) i jest ciocią głównego bohatera. Cioteczka jest cwana, zajmuje się szmuglowaniem towarów, co daje jej kasę i potęgę, z jej ręki je sam burmistrz tego podłego Grajdołka. Przez swoje kontakty, ciągnie za wiele sznurków (i nie tylko sznurków) i staje się czymś na kształt Matki Chrzestnej. Zyga u jej boku ma szansę ogromną. Dostaje listę rzeczy, odwiedza sąsiedni kraj, mlekiem i miodem płynący i yuma. Yuma, juma, cokolwiek. Kradnie. Tyle w temacie. Załatwia – czyli też kradnie. Od drobnostek, po całkiem solidne rzeczy. Najpierw – zupełnie egoistycznie – yuma dla siebie. Nowe buty, nowe ciuchy, potem jakieś prezenty dla przyjaciół (trochę by ich przeciągnąć na ciemną stronę mocy) i nikt nie nazywa tego nawet kradzieżą. I kiedy już wciąga kumpli do zabawy, a na granicy stoi jego przekupny wujaszek, nie ma szans, żeby biznes się nie kręcił. Ale podobno wszystko co dobre szybko się kończy. Ten finał będzie spektakularny, bo palce w nim zanurzą dawne spory, problemy i osoby z przeszłości.

Poza tym, że film Piotra Mularuka jest przydługawy, nie ma zbyt wielu wad. Historia, którą opowiada nam za pomocą taśmy filmowej jest ciekawa, momentami zaskakująca i całkiem nieźle wyważona. Jest trochę obyczajówki, trochę wsiurskiej gangsterki, trochę komedii z lekką domieszką romansu – całość jest smakowita. Na dzień dobry rzucają się w oczy kostiumy i scenografia, które faktycznie oddają klimat tamtych lat. Miasteczko, z którego pochodzą bohaterowie, to podła dziura, a gdzieś po drugiej stronie granicy jest arkadia, ze sklepami, z towarami, ze wszystkim, o czym tylko człowiek może zamarzyć. Ten kontrast podbijany jest bardzo często. Najpierw taką błyszczącą gwiazdką jest Halinka, potem dołącza do niej Zyga. W swoich wylaszczonych ciuchach i butach odstają na tle szarej rzeczywistości. Ludzie im zazdroszczą. A oni, szczególnie młody, w bagażniku swojego dużego fiata, mają zapakowane marzenia, które za drobną opłatą można kupić. Tak się robi interesy, bijacz! No ok, przynajmniej wtedy…

Jeśli chodzi o aktorów to – o zgrozo, chyba jeszcze nie wytrzeźwiałam – zagrali rewelacyjnie! Figura świeciła cycem, uwodziła i trzymała za jaja, jej kreacja stanowiła coś pomiędzy femme fatale, bizneswoman i kobietę z pomysłem. Gierszał dalej walczy, żeby oderwać naklejkę pt. „Smutny emos z pomalowanymi oczami” i chyba jest na dobrej drodze. W jednej z ról widzimy Tomasza Kota, który niezależnie czy gra bezlitosnego Ruska, czy wciska ludziom reklamowy kit – jest autentyczny i ja od niego ten kit kupię. Uwielbiam to jak on zmienia się wchodząc w nowe role. I on udowadnia, że w każdym gatunku spisze się rewelacyjnie, czego niestety nie można powiedzieć o panach Szycu i Karolaku. Na ekranie widzimy też Jakuba Kamieńskiego i Krzysztofa Skoniecznego, w rolach kumpli głównego bohatera i szczególnie postać Kamieńskiego rozbawia prawie do łez. Jeśli zaś chodzi o kobitki, to poza Figurą po ekranie krążą Helena Sujecka (ładna dziewczyna, która w filmie jest wybitnie pasztetowa) oraz rudowłosa, posągowa piękność, czyli Karolina Chapko. Bardzo mnie poziom aktorski zaskoczył. Widać różnicę w sposobie grania między pokoleniem wyjadaczy i młodych, ale oba do mnie trafiają swoim autentyzmem i dramatyzmem.

Podobał mi się. Fajna fabuła, fajny finał. Ale z następnymi polskimi produkcjami nie wracamy szybciej, niż w okolicach maja.