ONA:
Dobry klimat, wciągająca historia, świetny montaż i udźwiękowienie, tajemnicze kadry, fajna obsada – to recepta na film, który wart jest uwagi. Z naszymi często jest tak, że któreś z tych elementów kuleją, albo co gorsza – zupełnie nie istnieją. Oglądasz bardzo podobny film z Hiszpanii, Skandynawii, Anglii i masz wrażenie, że ten nasz to taka kawa zalewajka, typowa dla czasów komuny. Coś niby jest, ale nie ma tego zbyt wiele. Rodzimi dobrzy aktorzy chałturzą lub grają w filmach, z których muszą się później przez lata otrzepywać, ale hej – do gara coś włożyć trzeba. Na szczęście od czasu do czasu na ekrany wchodzi perełka – dzieło, z którego mogą być Twórcy, ale także i Ty – widz, który poleci go znajomym. „Ziarno prawdy” z Robertem Więckiewiczem, to film w skandynawskim klimacie. Jest tu sporo tajemnic, jest gęsta atmosfera, są też niezbyt estetyczne trupy. Z każdą chwilą produkcji zaczynasz się bardziej wciągać. A na koniec możesz wystawić opinię: tak, to było dobre.
Teodor Szacki (R. Więckiewicz) to prokurator, który zajmuje się sprawą kobiety, którą ktoś dosyć makabrycznie pozbawił życia. Tymczasem nikt nic nie widział, nikt nic nie wie. Sandomierz nabrał wody w usta. Mąż denatki łże. Ludzie gadają coraz głośniej, że to pewnie mord rytualny. Wszystko coraz mniej się klei. Szacki jest wściekły. Próbuje za wszelką cenę złapać się jakiś poszlak. Tymczasem ciągle trafia na coraz większe zgrzyty. A drugi trup nie wróży niczego dobrego. Może jednak to morderstwo rytualne? Odwieczna nienawiść różnych religii doprowadziła do kolejnych ofiar? Zamykać szkoły? Czy dzieciom coś może grozić? Czy ta krwawa zagadka pociągnie kolejne ofiary?
Dużo dobrego można znaleźć w tym dziele. Jest bardzo polskie – osadzone w polskich realiach, z polskim bólem dupy, który mierzi rodaków od dziesiątek lat. Akcja dzieje się w Sandomierzu, a to dość specyficzne miejsce. Podbicie problemu religijnego to także taki lekki pstryczek w stronę zacietrzewionej polskości. Wiele wątków jest tu poruszonych i większość z nich jak na nasze realia może być traktowana z mniejszym lub większym bólem wiadomej części ciała. Nie można tej produkcji odmawiać kontrowersyjności, a także tego, że jest całkiem zgrabnie nakręconym kryminałem, który widza wodzi za nos, co jest najwspanialsze w oglądaniu dzieł z tego gatunku. Więckiewicz w roli prokuratora był świetny – ta kreacja ciągnęła cały film, skupiała na sobie uwagę i była szalenie autentyczna.
Dawno tak dobrze nie oglądało mi się polskiego kryminału. Z pełną odpowiedzialnością porównuję go do tych skandynawskich, w których dominującą wartością był ciężki klimat. Tu, moi drodzy, też jest.
ON:
Po wczorajszym wpisie Pauliny, można zwątpić w polską kinematografię i chociaż rodzime kino ma tendencję spadkową, to czasami zdarzają się produkcję dobre, a nawet bardzo dobre. Jedną z nich jest „Ziarno prawdy” w reżyserii Bartosza Lankosza.
Sandomierz to miasto z dość burzliwą historią. Szczególnie jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat mniejszości Żydowskich oraz obrządków kulturze tej towarzyszących.
„Na XVIII-wiecznym obrazie Karola de Prévot z katedry w Sandomierzu, Żydzi toczą krew niemowlęcia wrzuconego do nabitej gwoździami beczki. Tuż obok leżą poćwiartowane zwłoki dziecka, którego odcięte członki pożera pies. Nad nagim niemowlęciem w rogu obrazu pochyla się ponura postać z nożem w dłoni, a kolejna, w czerwonym odzieniu kusi następne dziecko.”
W Polsce pomiędzy XVI a XVIII wiekiem odbyło się wiele procesów, w których mordy rytualne stanowiły podstawę oskarżenia. Należy pamiętać jednak o tym, że ludzie w tamtym okresie często wykorzystywali ludzką niewiedzę, zabobony i sąd jako narzędzie własnych interesów. Swoją drogą nie zmieniło się to bardzo prze kolejne wieki.
To właśnie w tym mieście nad ranem młody mężczyzna znajduje zwłoki pięknej kobiety. Nagie ciało porzucone jest na miejscu starego żydowskiego cmentarza. Rana na szyi oraz narzędzie zbrodni – nietypowy płaski nóż, sugerują, że mamy do czynienia z zabójstwem rytualnym. Na miejscu pojawia się dwójka śledczych: przyjaciółka zabitej – Barbara Sobieraj oraz zgorzkniały, arogancki i pewny siebie prokurator Teodor Szacki. To właśnie jemu przyjdzie prowadzić sprawę tego nietypowego morderstwa.
Szacki musi nie tylko poradzić sobie z mężem denatki, a także jej kochankiem, ale musi też poukładać swoje prywatne życie, które rozpieprzone jest w drobny mak. Żona mieszka z jego córką w Wawie, on sam spotyka się z dwadzieścia lat młodszą dziewczyną. W czasie gdy śledztwo sunie się w swoim tempie, on nieudolnie stara się być ojcem i kochankiem, co w każdym wypadku średnio mu wychodzi. Może to i lepiej, bo pojawia się kolejny trup.
„Ziarno prawdy” jest dobrze nakręconym i całkiem nieźle zagranym polskim kryminałem. Więckiewicz jako Szacki daje radę, daleko mu na pewno do Carla Mørcka z departamentu Q, ale dawno nie było tak charyzmatycznego śledczego w polskim kinie. Poza tym dzieło Lankosza jest mroczne, może nie trzyma w napięciu, ale bawi się z naszymi szarymi komórkami. To wydaje się być większą zasługą Miłoszewskiego, który przecież z po porzuceniu pracy dziennikarza całkiem dobrze sprawdza się jako pisarz powieści sensacyjnych.
W natłoku kaszany wychodzącej spod polskich rąk „Ziarno prawdy” wydaje się być małym odkryciem, które naprawdę warto zobaczyć. Duży plus dla twórców i aktorów, za to, że potrafili mnie przyciągnąć na dwie godziny do ekranu.
