ONA:

Cropp Kultowe to festiwal idealnie wpasowany w nasz gust. Znaleźliśmy podczas niego wszystko to, co w kinematografii kochamy najbardziej. Wisienką na torcie był przedpremierowy pokaz „Mad Max: Na drodze gniewu”, od którego zaczęliśmy przygodę na tym festiwalu.

Wrażenia po najnowszym filmie G. Millera były ogromne. Produkcja podobała nam się tak bardzo, że chyba jeszcze raz wybierzemy się na nią do kina. Ale Cropp Kultowe to nie tylko „Mad Max”. Podczas kolejnych pokazów mogliśmy obejrzeć wiele innych dzieł: tych mniej i bardziej znanych, tych lepszych i gorszych, polskich i zagranicznych, nowych i starych. Ideą tego festiwalu jest między innymi „poznanie” kina innego, kina klasy B, które ma wielu fanów – w tym nas. „Zabójcze ryjówki”, „Mordercza opona” czy „The Room”, zderzono z „Gorączką” czy „Wielkim błękitem”. W programie zadbano również o docenienie klasyków i wybitnych twórców, takich jak David Lynch, Victor Fleming czy Akira Kurosawa. To wspaniałe, że po tylu latach od premiery, te dzieła ciągle dla widzów są warte uwagi, a oglądanie „Przeminęło z wiatrem” czy „Czarnoksiężnika z Oz” na dużym ekranie, to wyjątkowe przeżycie. Poza tymi wspomnianymi produkcjami, widzowie mogli zobaczyć też „Mechaniczną pomarańczę” Kubricka, „Zwiąż mnie” Almodovara, „Siedem” Finchera, czy „Buntownika bez powodu” Raya. Każde z tych dzieł widziałam, ale w żadnym stopniu nie wpłynęło to na ochotę, by zobaczyć je jeszcze raz.

O samym festiwalu mogę pisać tylko w superlatywach. Świetne zaplecze i kumaci ludzie, dobra promocja i przede wszystkim super pomysł na imprezę. No i organizacja. Wszystko tip top. Nie było też problemu, by dojechać z kina do kina, chociaż martwiliśmy się, że nie podołamy. Mam nadzieję, że za rok pojawimy się na Cropp Kultowe ponownie, ale tym razem weźmiemy sobie „urlop”, by zakotwiczyć w kinach na cały tydzień.