ONA:

Wyobraź sobie, że masz kogoś od 25 lat. Jesteście małżeństwem, macie dom, dorosłe dzieci. Właśnie świętujecie kolejny rok razem. Piękne kolczyki w kształcie ryb są prezentem, bardzo wyjątkowym. Córka szykuje się do zamążpójścia. Przyjaciele Was uwielbiają, podobnie jak sąsiedzi. Nawet jest seks. Co prawda nie tak często, jak dawniej, ale ciągle coś między Wami iskrzy. Dla wielu osób to właśnie plan „związkowy” na dalsze lata, kiedy pojawi się stagnacja, typowa dla życia +50-latków. Bo kiedy pisklaki wyfruną z gniazda, by zakładać swoje, zostaje Ci właśnie ta osoba, której ślubowałeś, która została Twoim małżonkiem.

Idylliczne wręcz życie Andersonów przerwane zostaje nagle. Podczas podróży służbowej Boba, Darcy odnajduje makabryczne znalezisko. Dowód osobisty kobiety, która nie tak dawno została brutalnie zgwałcona i zamordowana, a te kolczyki, które dostała od męża – były własnością ofiary. Darcy nie potrafiła w to uwierzyć, ale wszystko wskazywało na to, że to morderstwo i 11 innych to sprawka jej męża – jej statecznego, sympatycznego, ukochanego mężczyzny, z którym żyje tyle lat. On o dziwo się przyznał. Tak, to ja. Miałem taką potrzebę. I co w tym momencie? Uciec? Zrozumieć? Wybaczyć? A może coś jeszcze? Bob obiecał swojej ukochanej, że zrobi wszystko, by było jak dawniej, że rzuci swoje mordercze zamiłowania, a oni będą żyli jak gdyby nic.

A potem okazało się, że ten film ma jeszcze ponad 30 minut. W pół godziny wiele może się wydarzyć. Może np. pojawić się emerytowany detektyw, Holt Ramsey, który bardzo wnikliwie analizował morderstwa tajemniczego Beadiego.

„Dobre małżeństwo” to bardzo dobry film dla ludzi, którym podoba się styl Kinga. Jest subtelny, spokojny, trochę abstrakcyjny pod względem wyborów, ale hej – na tym na ogół polega styl Mistrza. Jest chłodny. Bohaterowie, a szczególnie główna bohaterka, wyzuta jest emocji. Analizuje i obserwuje, kieruje się „jakąś tam” formą rozsądku, bo dla niej najważniejsze są dzieci… Ale to wszystko jest bardzo pozorne. Nam, widzom – wydaje się, że już wszystko wiemy, a tu boom. Co prawda nie jest to taki szok jak po „Siedem” albo „Fight club”, ale nadal…

Przyjemny dreszczowiec obyczajowy. Można obejrzeć.

 

ON:

Z filmowymi adaptacjami książek Kinga jest jeden problem – przeważnie są one słabe. Zdarzają się wyjątki takie, jak „Misery”, „Lśnienie” i kilka innych, ale można je zliczyć na palach jednej ręki. Przeważnie jest tak, że twórcy i aktorzy nie potrafią poradzić sobie z jego prozą. Przede wszystkim brak w tych filmach klimatu, znanego z kart powieści i opowiadań.

Niestety, podobny los spotkał „A Good marriage”, które powstało na bazie kingowskiego  opowiadania. Scenariusz jest w porządku, ale reszta już taka sobie. Zacznijmy jednak od początku.

Darcy i Bob Anderson to idealne małżeństwo. Wspólnie spędzają wolny czas, bywają w towarzystwie i hobbystycznie zbierają stare monety amerykańskie. Czego chcieć więcej? Im się wydaje, że mają wszystko. Z racji swojej pracy jako księgowy, Bob często musi wyjeżdżać z domu. Podczas jednej z takich nieobecności Darcy przypadkowo idzie do garażu w poszukiwaniu jakiś narzędzi. Gdy przekłada rzeczy, odkrywa zakamuflowany schowek, a którym znajduje plik prawa jazdy należących do rożnych kobiet. Pani domu przypomina sobie, że o dziewczynach tych często wspominała w komunikatach prasowych policja. Wszystko dlatego, że stały się one ofiarami seryjnego zabójcy, który grasuje w tym stanie. Darcy wpada w panikę.

Czekając na powrót męża, coraz to bardziej dociera do niej, co się właśnie wydarzyło. Jej ukochany jest najbardziej poszukiwanym przestępcą w kraju. Jest też druga stron medalu. Może to wszystko, to tylko głupi przypadek i może to, co znalazła, nie ma nic wspólnego z jej ukochanym? Gdy on wraca do domu, wszystko wychodzi na jaw. Co dalej?

„A Good marriage” ma braki. Przejawiają się one w całej kompozycji, w grze aktorskiej itd. Czasami wydaje się, że mamy do czynienia z produkcją telewizyjną, że to film, który omija kinowe sale i od razu ląduje na DVD. I chociaż sama historia nie jest zła, bowiem King stara się trzymać dość wysoki poziom swoich opowiadań, to przez niedociągnięcia mamy do czynienia z produkcją, która zupełnie nie wywrze na nas wrażenia. Po prostu film jakich wiele. Szkoda.