ONA:

Rebis wszystkim fanom mody już od dłuższego czasu robi naprawdę dobrze. Ja modę uwielbiam. Zaczytuję się w książkach o projektantach, poznaję ich historie, inspiracje, ich drogi i wybory życiowe. Ciągle to powtarzam: moda jest sztuką, którą nosimy na codzień. I tak, ma teraz na sobie legginsy i koszulkę, którą kupiłam w Tesco, ale nawet w takiej „stylizacji” mogę fascynować się tym, co tworzone było i jest nadal przez największych projektantów w historii…

Bertrand Meyer-Stabley jakiś czas temu rozprawił się z kobietami, które wstrząsnęły światem mody. Teraz – wziął się za panów.

W książce, która podobnie jak poprzedniczka, jest świetna i napisana w niesamowicie wciągający sposób, autor wspomina 12 największych, najważniejszych – takich, bez których świat mody nie ruszyłby, którzy dali nam nowe kroje, tkaniny, którzy zrewolucjonizowali to, co jest tak cholernie bliskie człowiekowi.

Worth, Poiret, Patou. Dalej Balenciaga, Dior, Givenchy i Cardin. Saint Laurent, Legerfeld, Gaultier, Lacroix, a wyliczankę zamyka Galliano. Przyznacie – kilka nazwisk nawet dla osoby, która nie interesuje się modą i całym tym światem, są znane. Dlaczego? Bo te domy, te marki, te postacie funkcjonują bardzo mocno i zakorzeniły się w świecie luksusu, w świecie z czerwonych dywanów, z blasku fleszy. Od lat – niezmiennie. Zmieniają się tylko nieznacznie. Grono tych największych jest bardzo hermetyczne i trzeba naprawdę mocno spiąć tyłek, żeby wejść w niego.

Ale tak będzie w każdej dziedzinie. Zawsze Ci, którzy stworzyli coś nowego, coś innego, używając innych metod, będą elementem historii. Nigdy Ci, który kopiują. Wyjątkiem jest Steve Jobs.

Książka jest świetna. Dobrze napisane biografie muszą mieć w sobie to coś, co nas wciągnie. Czasami wystarczy sam życiorys. Czasami zdjecia, ciekawostki. Tu właśnie tak jest. Są smaczki, są tajemnice, ale jest też pokazany warsztat. Bo przecież w książkach tego typu przede wszystkim chodzi o modę, a nie o to kto z kim sypiał.