Molly's Game - recenzja

Film biograficzny, yay!!! Fajna historia, świetna aktora w roli głównej… tu nie ma czego spierdzielić. I tak też było! Nie zawiodłam się, film był bardzo fajny, ciekawy, wciągający. Na raz, niestety, ale absolutnie nie żałuję. Plus to takie trochę babskie kino. Nie wszystkim siądzie.

Molly’s Game – recenzja

Molly Bloom była narciarką. Niestety, karierę przerwał dość groźny wypadek. Molly zaczęła szukać więc czegoś innego dla siebie, co da jej podobne emocje, wrażenia itp. Padło na poker. Dokładnie mówiąc: nasza główna bohaterka założyła najbardziej znany, elitarny i cholernie nielegalny klub pokerowy. Nie trzeba być wróżbitą, by przewidzieć, że tego typu biznesem szybko zainteresują się federalni. I teraz tylko pytanie: kto kogo przechytrzy. Dosłownie: kto kogo lepiej wyrucha.

Jessica Chastain w takich rolach jest genialna. Silna, inteligentna kobieta, która doskonale wie czego chce. I Chastain potrafi to pokazać. Plus jest przepiękna i zawsze gra pierwsze skrzypce. Tu nie jest inaczej. Dzielnie wtóruje jej Idris Elba i super, że gdzieś tam mimochodem do kina wrócił Kevin Costner. Razem z Michaelem Cera mocno „wpływają” na losy bohaterki. Każdy z mężczyzn inaczej, ale dobrze się te relacje ogląda.

Niestety, film jest nieco nierówny. Ma świetny początek – wprowadzenie do historii wali po kolanach. Sceny narciarskie, potem „wejście” do pokerowego półświatka, potem początek rozprawy… Gęsia skórka i wspaniałe emocje. Z czasem to wszystko przygasa, a finał jest jednocześnie cukierkowy i na tyle zaskakujący, że spodziewamy się, że… będzie zaskakująco.

Dzieło przyjemne, świetnie zagrane, fenomenalna historia. Czego chcieć więcej?
A, i mocno Girl Power!

Tagi: Molly’s Game – recenzja, filmy recenzja, marudzenie, blog popkulturowy, blog recenzencki, recenzje filmów