ONA:

Pierwszego dnia nowego roku dopada mnie refleksja – świat się zmienia. Nie chodzi mi o zmiany fizyczne, naturalne, związane z życiodajnymi procesami. Chodzi mi o świadomość.  Z perspektywy czasu zauważam, że staliśmy się ostrożniejsi, a nasze poczucie humoru nie wychyla się na ogół poza utarte konwenanse. Dopadła nas poprawność, co boleśnie udowadniają filmy. Tak – właśnie filmy, szczególnie te, które nazywamy „komediami”, obnażają różnicę w tak zwanej tolerancji. Bo wyobraźcie sobie co działoby się, jeśli w dzisiejszych czasach, np. jutro, do kin wszedłby film o zaczepnym tytule „Biali nie potrafią skakać”…

Niepoprawny film Rona Sheltona opowiada o przygodach dwóch ulicznych koszykarzy. Sidney (Wesley Snipes) ma solidny przerost ambicji. Myśli, że jest najlepszy, że nikt nie jest w stanie zagrozić jego koszykarskiej potędze. I wtedy pojawia się niepozorny białas – Billy (Woody Harrelson), który z piłką potrafi zrobić co chce. Sidney mocno kpi z jego umiejętności i wtedy dostaje koszykarski wpierdziel. I co robi po sromotnej porażce? Ano oferuje Billy’emu propozycję – mają wspólnie podbić świat ulicznych rozgrywek, zarabiając przy tym trochę kasy. Szczególnie to „trochę kasy” sprawia, że białas się godzi. I początki były rewelacyjne! Cwaniacko i wręcz chamsko panowie ogrywają swoich przeciwników, aż wreszcie dochodzi do pojedynku, w którym okazuje się, że jedna z części duetu ma zupełnie inny plan. Bo wiecie, trzeba być zawsze tym cwańszym, tym bardziej chamskim, tym o krok przed wszystkimi…

Świetnie oglądało mi się tę komedię, bo ma ona wszystkie elementy, których ja potrzebuję do dobrej zabawy. Jest kapitalny, ciężki humor, który „nie bierze jeńców”, jest fajna opowieść, z zaskakującą fabułą, no i jest świetna obsada. I o ile Snipes nigdy nie leżał w moim kręgu ulubionych aktorów, tak Harrelson – zawsze. Ten człowiek podoba mi się i pod względem umiejętności, i tego jak steruje karierą, ale najbardziej podoba mi się jego podejście do świata. Bardzo alternatywne, bardzo krnąbrne.

„Biali nie potrafią skakać” to komedia, która daje radę. Pomimo swoich lat, ciągle świetnie się ją ogląda, chociaż z lekką nostalgią. Może zabrzmię jak stara pierdoła, ale teraz takich filmów już się nie robi.

ON:

Snipes i Harrelson to para aktorów, która w latach 90-tych ubiegłego stulecia kilkukrotnie wystąpiła razem. Ich wspólna gra miała coś wyjątkowego, może dlatego, że ci dwaj mężczyźni są tak bardzo różni. Kontrasty jeszcze bardziej podkreślano na filmowym planie. Poza „Pociągiem z forsą” ta dwójka spotyka się między innymi w „Wildcats” oraz w „Biali nie potrafią skakać”. Dziś będzie o tym ostatnim.

Billy Hoyle to facet z problemami, a jednocześnie całkiem niezły koszykarz. Nie gra jednak na hali w jakiejś lidze, lecz na ulicy, często za kasę. To także typ pechowca, który cały czas źle inwestuje swoje pieniądze, przez co ma na głowie dwóch zakapiorów. Pewnie dawno by już było po gościu, gdyby nie Gloria, jego dziewczyna, która cały czas wierzy w swojego mężczyznę. Nie skreśla go, a dopinguje. Sama marzy o tym by dostać się do teleturnieju telewizyjnego i zgarnąć dużą kasę. Tak więc w momencie gdy jej ukochany gra w kosza, ona wkuwa kolejne regułki z mądrych książek. Sidney Deane to także koszykarz, tyle, że poza tym, że gra, ma jeszcze małą firmę budowlaną. Jego celem jest wyrwanie się z miejsca, w którym żyje, a chce to zrobić dlatego iż ma żonę i dzieci, które zasługują na coś lepszego. Los chce, że drogi Billy’go i Sidney’a się krzyżują. Zmuszeni są do wspólnego grania, aby zdobywać potrzebną im kasę. Ich plan jest prosty i wymaga odrobiny sprytu oraz umiejętności koszykarskich. Na podwórku jednak mało jest świrów, stawiających wielką kasę. Całe szczęście raz do roku organizowany jest turniej, w którym ta dwójka chce wziąć udział. Nagroda gówna to 5000$.

To nie jest film o koszykówce, pomimo tego, że dużo jej na ekranie. Opowieść ta jest bardziej uniwersalna i skupia się na przyjaźni, miłości i zaufaniu, czyli podstawowych wartościach, które można sprzedać pod każdą postacią. Reżyser zabrał sprawdzony przepis, trochę go podrasował i dał całkiem sympatyczne kino.

„Biali nie potrafią skakać” to mieszanka gatunkowa. Jest tutaj trochę chamskiej komedii, sensacji i kina obyczajowego. Odpowiednio zbalansowana ilość każdego z elementów pozwala na całkiem dobrą zabawę. Poza tym ten film to klasyk, dzieło, które pamięta każdy gówniarz urodzony po 1980 roku. Zalicza się on do grupy niezapomnianych obrazów tamtego okresu. Takich dzieł się nie zapomina.