ON:

Lubię horrory, lubię się bać i mimo, że później schizuję, gdy muszę po 22giej wejść sam na strych – oglądam je nadal. Jest kilka filmów, które naprawdę mnie wystraszyły, ale większość horrorów łykam dość łatwo. Mam też kilka takich, które są dla mnie perełkami w swoim gatunku i raz na jakiś czas do nich wracam, już tak bardzo nie straszą. Oczywiście, są wyjątki od tej reguły, bo np. „White noise” jest dla ciągle przerażający, podobnie jak „Paranormal Activity” czy „Ukryty wymiar.” Uwielbiam klasyki! Wszelkie „Omeny” i filmy im podobne zawsze mnie ciągnęły i mimo, że sikałem w gacie, oglądałem je z przygryzionymi wargami. Wszystko to wina mojej nawiedzonej ciotki, która miała u siebie w biurze wideo. Wpadaliśmy do niej w piątki na seanse i oglądaliśmy po kilka filmów na raz. Pamiętam jak by to było dziś. Rok 1988. Był zimny, jesienny wieczór, a my odpaliliśmy pierwszą tego wieczora kasetę VHS. Nikt nie wiedział co jest na niej nagrane – wiadomo, to były te czasy gdy kasety były piracone po milion razy. Ciotka nacisnęła play i zaczął się seans… W jakimś szpitalu leży kobieta, obok niej kot. W pewnym momencie coś się dzieje, ona zaczyna kaszleć, krztusić się, rzucać na łóżku. Przerażony kot ucieka w kąt pokoju. Z jej ciała wyrywa się to „coś”. Tak! Miałem 8 lat jak widziałem „Aliens”, drugiego najbardziej przerażającego “Obcego”, jaki powstał. Od tej pory noce nie były już takie same… Dziś nadal oglądam horrory wierząc, że może kiedyś po seansie któregoś z nich, dane mi będzie przeżyć „zombie apokalipse”, bo będę wiedział, że trzeba strzelać im w głowę.

Przejdźmy do filmu „Przypadek 39”. Horroru, w którym pojawiają się aktorzy w horrorach nie grający, czyli Renee Zellweger oraz Bradley’a Coopera. Ten film wpadł mi w ręce kilka lat temu, gdy miałem fazę na „horrory obyczajowe” –  no wiecie, samotna rodzinka i coś ich zjada itd. Ostatnio Paulina powiedziała, że jej „szefowa poleca”. A ponieważ wiem, że dziewczę moje nie ogląda nic, po czym nie może zasnąć, to trzeba jej dawkować straszne filmy. Psss nie mówcie jej że Mufasa umarł. Uzbrojony w tą wiedzę wiedziałem, że „Przypadek 39” śmiało może oglądać, gdyż strasznych scen jest w nim jak na lekarstwo. Na początku filmu poznajemy Emily Jenkins, pracowniczkę socjalną, która całe swoje serce oddaje pracy. Nie potrafi się zaangażować w związek, mieszka sama, jest wyalienowana. Kontakt utrzymuje jedynie z dwoma przyjaciółmi: detektywem Mikeim Barronem oraz psychologiem Douglasem Amesem. Obaj panowie darzą ją dość specyficznymi uczuciami. Emily ma 38 spraw służbowych, z którymi musi sobie poradzić. Każda z nich to jedno dziecko, które nie miało tyle szczęścia, by mieć prawdziwą i kochającą rodzinę. W końcu na jej biurku ląduje tytułowa 39 teczka, jest to przypadek Lillith Sullivan. Mała ciemnowłosa dziewczynka mieszka wraz ze swoimi opiekunami, którzy nie wyglądają na normalnych. Wprawne oko Emily podczas domowej wizyty u „rodziców” dziewczynki wyłapuje, że coś jest nie tak. Udaje jej się przekonać swojego przełożonego na ściągnięcie wszystkich do biura w celu „przesłuchania”. Rozmowa, jak rozmowa – oczywiście nie przynosi żadnych rezultatów, nie rzuca nowego światła na sprawę dziewczynki. Pracownicy opieki społecznej nie daje to spokoju. Postanawia spotkać się z dziewczynką sam na sam, a podczas rozmowy daje jej numer telefonu do siebie. „Dzwoń jeśli będziesz czuła się zagrożona”. Nie mija kilkanaście godzin jak Emily odbiera nocny telefon od przerażonej Lillith. Postanawia interweniować, pomoc prosi przyjaciela policjanta. Okazuje się, że przeczucie jej nie myliło. Udało jej się dotrzeć na czas, aby uratować dziewczynkę. Był taki dowcip. Co to jest: małe, czarne i puka w szybkę? Dziecko w piekarniku. Tak, kochani rodzice chcieli zrobić z córeczki pieczyste. Dziewczynka i jej historia zrobiły tak ogromne wrażenie, że kolejnym etapem mogło być tylko jej przygarnięcie. Oczywiście, wyłącznie na okres poszukiwań jej nowego domu, ale przecież to tylko kilka tygodni. Dla małej to powrót do normalności. Zaczyna się sielanka, a nasza bohaterka wciela się w rolę wspaniałej matki. Niestety, w pobliżu dziewczynki  zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a Emily zaczyna zadawać sobie pytanie: co jeśli opiekunowie dziewczynki nie są potworami? Co jeśli mieli rację?

“Przypadek 39” jest filmem z duży potencjałem (mimo że nie do końca wykorzystanym) i każdy wielbiciel gatunku powinien go zobaczyć. Nie będzie tu oczywiście mega zwrotów akcji, bo mało w którym horrorze są, ale na pewno będziecie się dobrze bawić. W dobie sadystycznych slasherów, to odskocznia od bezsensownego mordowania przez kolesia z piłą, faceta z nożem czy klauna na rowerku. Jak ktoś lubi horrory to polecam, w innym przypadku można odpuścić.

ONA:

Nie lubię horrorów, nie lubię się bać, ale jak już muszę (albo podświadomie chcę) obejrzeć coś mocniejszego, muszę mieć spokój domowy do tego. Muszę mieć przy sobie koc, który w momencie kryzysowym naciągnę na twarz! Poza tym, dobrze jak nie jest już noc. Do kina na horrory nie jeżdżę, bo wracając muszę jechać przez drogę leśną i boję się, że zaraz na zakręcie wyskoczy mi jakiś bebok, który mnie pożre, razem z moim malutkim autkiem. „Przypadek 39” został mi polecony, bo nie jest typowym horrorem, w którym krwio-keczup tryska z prawego na lewy, a jelita zrobione z kauczuku wylewają się z ekranu.

Główna bohaterka – Emily, jest pracownikiem opieki społecznej, praca zajmuje ją totalnie (do tego stopnia, że waha się, by być z Bradley’em Cooperem, a tego już pojąć nie umiem). Siedzi w swoim małym boksie, otoczona teczkami z sytuacjami ciężkimi. Problemy rodzinne, agresja, uzależnienia – słowem same pyszności. Szef przynosi jej kolejną, już 39 sprawę. Tym razem chodzi o 10letnią Lillith Sullivan. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią o tym, że dziewczynka ma jakiś problem. I wszystko wskazuje, że tym problemem są rodzice. Ale teraz co? Tatuś ją molestuje? Mamusia bije? Wykorzystują ją do wszystkiego? A może straszą? Emily chce sprawę wyjaśnić tą sprawę. Ale rodzice ją solidnie blokują. Kiedy wreszcie ma chwilę na rozmowę z dziewczynką, mała wyjawia jej, że rodzice chcą ją zabić. Emily jest przerażona. Nie może za wiele zrobić, szczególnie bez dowodów. Ale ma przyjaciela policjanta, który po raz kolejny nadstawia dla niej karku. Po tym jak dostaje w nocy telefon od dziewczynki, pędzi do jej domu. Uzbrojona w policjanta czeka na rozwój sytuacji. No i sytuacja się rozwija, bo nagle słyszą przeraźliwy krzyk dziewczynki, więc wpadają do mieszkania, a tam tatuś z mamusią próbują upiec ich pociechę w piekarniku. Więc już wszystko wiemy. Rodzice stają przed sądem, a mała ląduje w domu dziecka. Emily mocno zaprzyjaźnia się z Lillith, po jakimś czasie staje się opiekunem, do momentu, gdy odpowiednie służby znajdą jej nową rodzinę. I nagle zaczyna się dziać coś dziwnego. W tym momencie ja mówię: STOP i kończę spoilerowanie.

Film jest zaskakujący. Napięcie rośnie w nim stopniowo, bowiem zaczynamy od lekko ckliwego dramatu, o bezbronnym dziecku, a potem mamy solidne boom! Wielki rispekt dla Jodelle Ferland, która wcieliła się w rolę 10-latki. Fenomenalny był również Cooper, z brodą wygląda bardzo smakowicie. Natomiast Renee Zellweger to dla mnie aktorka jednej roli, która ja przytłoczyła wizerunkowo na resztę życia. Nawet grając w horrorach już zawsze będzie puclatą, zdecydowanie za bardzo zarumienioną kobietą, którą cały świat kojarzy z powodu problemów z facetami i z wielkimi majtkami w szafie. Ja niestety mam za małe doświadczenie z horrorami, kilka razy podskoczyłam, to fakt, ale wydaje mi się, że mógłby być bardziej mroczny. Podejrzewam, że całą konwencję w moim odczuciu zabiła Bridget Jones. Dla mnie horrorem wszech czasów jest „Lśnienie”, oglądając go bałam się okrutnie. „Egzorcyzmy Emily Rose” są dla mnie dalej nie do przejścia, mimo, że podchodzę do nich co jakiś czas. „Przypadek 39” jest solidny, ale momentami głupkowaty. Można obejrzeć. Polecam nie spoilerować sobie treści.