ON:
„Ofiara 44” pojawiła się w Polsce jako „System”. Z jednej strony jestem w stanie zrozumieć ten zabieg, ale z drugiej – po lekturze książki mam pewne wątpliwości, czy nawiązanie do totalitaryzmu i rosyjskiej szkoły zastraszania ma sens. Ukazany z ogromną dokładnością świat komunistycznej Rosji potrafi zastraszyć i przerazić, a także ma ogromne znaczenie w całej opowieści, ale wydaje mi się, że tytuł oryginalny jest dużo lepszy.
Jakiś czas temu recenzowałem książkę Toma Roba Smitha, na podstawie której nakręcono „System” i nie ukrywam, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tą opowieścią. Trzymająca cały czas w napięciu historia sprawiała, że często zamiast spać siedziałem w nocy i połykałem kolejne kartki tejże powieści. Gdy dowiedziałem się, że pojawi się ekranizacja tej książki, czekałem na nią z niecierpliwością, bowiem bardzo byłem ciekaw, jak poradzą sobie z tematem reżyser i aktorzy. Po seansie mam trochę mieszane uczucia, ale bliżej mi do zadowolonego widza, a niż do wkurzonego malkontenta.
Przede wszystkim najpierw należy przeczytać książkę. Dzięki temu wszystko wydaje się łatwiejsze do zrozumienia i bardziej filmowe. Poza tym pomaga to spojrzeć na zagadkę pod innym kątem. Dodatkowo każdy bardzo łatwo wychwyci różnice pomiędzy książką a filmem. Scenarzysta Richard Price dość swobodnie pociął sobie niektóre sceny i wątki, przez to czasami wydaje się, żę na ekranie panuje chaos. Niestety tak jest i nawet świetna gra Toma Hardy’ego nie naprawi tej luki.
„System” tak naprawdę jest filmem jednego aktora. Tom Hardy pokazał, że czuje się dobrze w każdej roli, nawet jako „wyklęty przez innych” agent bezpieki. Nie jest dla niego trudnością mówienie łamaną „rosyjską” angielszczyzną, nie jest trudne zagranie wyniszczonego przez system człowieka. Dużo gorzej jest z Noomi Rapace, która gra żonę Demidova. W książce była to blond piękność, której nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna, a w filmie mamy do czynienia ze zwykłą, przeciętnej urody babeczką. Szkoda. Na uwagę zasłużyli też pojawiający się na ekranie sporadycznie Gary Oldman, Vincent Cassel oraz Fares Fares. Chociaż ich role są epizodyczne, to jednak ich postacie mają w sobie wystarczająco dużo charyzmy, aby przyciągnąć do nich naszą uwagę.
Mimo, że przeczytałem książkę i znałem zakończenie, to nie miałem problemu w czerpaniu przyjemności z tej opowieści. Denerwowały mnie duże uproszczenia w stosunku do książki, ale wiadomo – nie można mieć wszystkiego, w innym przypadku film musiałby trwać z 10 godzin. Tak czy inaczej warto iść na seans, bo to dobre dzieło.
ONA:
Kiedy Dawid zaczytywał się w książce „Ofiara 44”, potrafiłam zastać go o 5-6 rano, z nosem w powieści, od której nie umiał się oderwać. A potem mi o niej opowiadał. Wciągnęłam się równie mocno. Bardzo się ucieszyłam, gdy do kin wszedł „System”, który jest ekranizacją książki Toma Roba Smitha. Ale niestety, większość opinii, które słyszałam o tym dziele, było negatywnych. Wreszcie i my mieliśmy okazję zobaczyć ten film i absolutnie nie zgadzam się z tym, że to produkcja marna.
Historia dzieje się w Związku Radzieckim, który trzymał za mordę nikt inny, jak sam Józef S. ze swoją świtą. Każdy, kto wykazywał jakieś imperialistyczne zapędy, był uważany za zdrajcę, a zdrajców trzeba likwidować. Atmosfera napięcia i zaszczucia była na porządku dziennym. Nikt nie miał pewności kto jest cynglem, kto przydupasem, a kto zdrajcą. Najważniejszym dobrem było dobro kraju. I w takiej rzeczywistości żyje Leo Demidov (Tom Hardy), który mimo ogromnego przywiązania do władzy, stara się żyć zgodnie ze swoim sumieniem, nawet podczas rozprawiania się z wrogami sowieckiego imperium. Niestety, właśnie to sprawi, że jego wygodne, dotychczasowe życie, zmieni się w lekkie piekiełko. Leo trochę za bardzo interesuje się dziwnymi sprawami, w których ofiarami są dzieci. Według raportów przyczynami śmierci były np. utonięcia, wypadki, ale to wszystko wygląda dużo gorzej. Jakby to było „dzieło” osoby. Tylko przecież w idealnym kraju, jakim jest Związek Radziecki, nie ma czegoś takiego jak morderstwa! To imperialistyczny wynalazek! Jednak dzieci nadal giną. W tajemniczych okolicznościach. Wszystko jest szyte grubymi nićmi…. Ale to jeszcze nic… Demidov dostaje kolejną sprawę – pojawił się kolejny zdrajca. Dzień jak co dzień – można rzec. Tylko tym razem oskarżoną jest Raisa (Noomi Rapace). Jego żona.
Nie czytałam książki, ale wiem, że mamy tu sporo skrótów. Czy to wada? Dla mnie nie, bo ekranizacja ma całkiem sensownie pokazaną historię, z której wyssano najważniejsze wątki, bohaterów i wydarzenia. Ma to wszystko sens. Poza tym, tu i tak najważniejszym elementem jest abstrakcyjne zaszczucie i ideologia sowiecka, robiąca w wała każdego obywatela w imię jakiś skretyniałych zasad. Strach i niepewność towarzyszą nam przez cały seans. Nigdy nie wiesz kto jest Twoim sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. Ale największą robotę i tak robi tu Tom Hardy. Jest rozkoszny! Ma twardy charakter, ale na tle innych bohaterów i tak wydaje się najszlachetniejszy. Jest zabójczo przystojny, dociekliwy i nawet jego udawany akcent brzmi dobrze. I te usta… Ja jestem bardzo pozytywnie zaskoczona i naprawdę nie mogę zrozumieć tego całego hejtu na ten film. Dla mnie jest on jakiś, a do tego klimatyczny, tajemniczy, nieoczywisty i dobrze nakręcony oraz zagrany.