ON:
Jak myślicie co się dzieje po śmierci? Gdzie idzie nasza dusza, jeśli takową mamy? Czy jest piekło i niebo? Czy Charon przewozi nas przez mroczą rzekę, byśmy na milenia wylądowali w należnym nam kręgu piekła? Gdzie jest złoty obol leżący na naszej powiece? Może jak w Thorgalu – jedna istota rządzi naszym losem, a podległe jej miniony tną nici naszego życia? Możliwe jest także, że jak w greckiej mitologii Atropos, trzecia z Major, ta Nieodwracalna, zarządza tym, czym my nazywamy życiem i śmiercią? Dziś po raz kolejny muzycznie i po raz kolejny Gazpacho.
Gdy kilka dni temu pisałem o „Night”, nie miałem pojęcia o trzech siostrach, ani o mszy dla Atropos. Nie wiedziałem, że dzieło Norwegów jest tak wyjątkowo dobre, że smakuje jak najlepszej jakości szkocka, podana na samym lodzie, a jej smak rozchodzi się po moich wnętrznościach i grzeje je od dwóch dni. Ekipa z Norwegii pokazała, że najlepiej wychodzi im tworzenie konceptalbumów – „Night”, „Tick, Tock”, a teraz „Missa Atropos”. W muzyce progrockowej i neoprogrockowej wielokrotnie mieliśmy do czynienia z albumami opowiadającymi historię: Marillion, Pink Floyd, Sylvan. To tylko kila przykładów na to, że w jednym krążku przepełnionym muzyką, możemy odczytać, zobaczyć i przesłuchać więcej niż w 100 minutach filmu, lub w 100 kartach książki.
Ekipa z Gazpacho po raz kolejny postanowiła zniszczyć scenę progrocka i zgarnąć najwyższe oceny. „Night” postawiło wysoką poprzeczkę kolejnym albumom, wysoką, ale nie taką, której nie da się przeskoczyć. Nadal uważam, że płyta z 2007 roku jest niedoścignionym fenomenem, ale „Missa Atropos” biegnie inną ścieżką, okrąża młodsze siostry i staje na czele trylogii przed „Night” i „Tick, Tock”. Tym razem snujemy opowieść o śmierci…
… gdy już odejdziemy, odnajdujemy się w latarni, w miejscu otoczonym wzburzonym morzem, z horyzontem okraszonym krwistymi chmurami, pomiędzy ścianami niedającymi nam żadnej pewności na to, co będzie dalej. Pomimo walki, prób wyrwania się z tej pułapki, nie możemy zrobić nic. Dlaczego? Bowiem nasz los został z góry przesądzony. Przez kogo? Przez trzy siostry – Kloto, Lachesis i Atropos. Jedna z nich lata temu utkała nić naszego życia, druga tej nici strzegła, a najstarsza z nich tą nić przetnie. Bohater tejże historii, gdy już zdaje sobie sprawę z tego gdzie się znajduje i że nie ma już wyjścia, postanawia napisać dziennik, jego „Will to live”. To dziwaczna opowieść, pełna nieścisłości i głębokich uczuć, które nie są nam do końca zrozumiałe. Trochę jak w zamku Dukaja, dzieje się tutaj coś dziwnego, ale w tej części historii nie wiemy jeszcze co to takiego. Jednak gdy zbliżamy się do jej zakończenia, każda kolejna sekunda, każda minuta wyjaśnia nam kto jest ofiarą dramatu i kim jest „widownia”.
„Missa Atropos” trwa 59 minut i po pierwszym przesłuchaniu nie powala, nie wywiera na nas wrażenia, ani po drugiej czy tam trzeciej sesji. Tu skrzypce, tam plumkanie, tu gitara, tam wokal Jana Henrika Ohme’a. Gdzieś widać tutaj nieskładność, brud i zagubienie. Mamy muzyczny bełkot, który zupełnie bez sensu został upchany w niecałych 60-ciu minutach. Jednak później następuje chwila, w której zaczynamy szukać w sieci historii niejakiej Atropos. Szybko dochodzimy do tego, że byłą najstarszą z sióstr, że mamy do czynienia z mitologią, a potem w kolejnych minutach zaczynamy wreszcie wsłuchiwać się w kolejne słowa, wyśpiewane przez wokalistę. Wtedy dźwięki wpadają na swoje miejsce, uzupełniają historię i…
… odwracamy się za siebie, bo serce szybciej nam bije, odwracamy, bo myślimy, że Atropos stoi za nami i tylko czeka na moment, w którym przetnie naszą nić życia. Dość szybko zdajemy sobie sprawę z tego, że to jeszcze nie nasz czas, że to człowiek z latarni został obdarowany, a nieświadoma bogini doczekała się swojego wielbiciela, fana, kochanka, kogoś, kto pomimo nieuchronnej śmierci wielbi ją, ukochuje jej piękno, tyle, że „widownia” nie potrafi opowiedzieć dalej tejże historii.
Gazpacho tworzy opowieści, tworzy całkowite albumy, przepełnione nie tylko dźwiękami, ale i uczuciami. Poeci powinni się uczyć od Norwegów jak pisać, piosenkarze jak śpiewać, a politycy jak kłamać. Zespół pokazuje, że na współczesnej scenie progrockowej utrzymują miejsca w ścisłej czołówce.