ONA:

Kiedyś myślałam, że Shia LeBeouf to koleś, który może jedynie z autobotami walczyć o pokój na świecie. A potem obejrzałam film „Disturbia”, w którym zagrał świetnie. Nawet rola syna Indiany Jonesa mu wyszła całkiem nieźle… Oczywiście, gdy pada jego imię i nazwisko, to widzę jedynie Sama Witwicky’ego, ale co tam… To młody, przystojny koleś, a oglądanie go sprawia mi przyjemność. Funny fact? Jest ode mnie o 2 dni starszy!

Z całą moją sympatią do tego aktora, nie wydaje mi się, że potrafi on unieść coś innego niż lekkie i bardzo komercyjne kino. To taki „rozrywkowy” typ, który pojawia się w kasowych produkcjach i zwykle gra mniej więcej podobnego bohatera. W „Lawless” miał okazję się wykazać, bowiem ten „gangsterski” film daje radę. Ale czy Shia też?

Braci Bondurant było trzech: Forrest (Tom Hardy), Howard (Jason Clarke) i Jack (Shia LaBeouf). Czym się zajmowali? Ano jak wiele w tamtych czasach, pędzili księżycówkę, samogona, bimber czy jak to tam akurat u Was nazywają. Byli bimbrownikami, bo jakoś w czasach prohibicji trzeba było sobie radzić. Ich rodzinny interes kwitnął. Byli przebiegli, bardzo bystrzy i robili naprawdę dobry kwit. Ale czasy były ciężkie, a policja ostra i zdeterminowana, by każdego bimbrownika postawić przed wymiarem sprawiedliwości. Na tę trójkę szczególnie uwziął się Charlie Rakes (Guy Pearce), agent specjalny z zawodu, a z urodzenia okrutny skurwiel i oprawca, który po trupach szedł do wyznaczonego przez siebie celu… Szykuje się wojna, która pochłonie wiele ofiar…

„Lawless” to bardzo dobry film – nie będę się z Wami ciaćkać. Jest cholernie klimatyczny, bowiem nakręcono go trochę w starym stylu. Moim zdaniem największe zasługi należą się reżyserowi i montażystom, gdyż oni za pomocą obrazów wyczarowali coś na kształt opowieści, ballady, którą siwi dziadkowie opowiadają swoim wnukom, jak to w ich czasach było. To nie jest typowa gangsterka, gdzie każdy strzela do każdego. To historia o ludzkich relacjach, tych lepszych i gorszych, z wysokimi emocjami, jak lojalność, miłość i przyjaźń, ale też z tymi podłymi, bezdusznymi. I te dwa światy koniec końców zderzają się. Nick Cave – tak, TEN Nick Cave, zajął się scenariuszem i muzykom, i za pomocą słów oraz dźwięków podał nam wolno rozwijającą się historię, w której nie będzie szybkich samochodów, notorycznych wybuchów, seksu i przemocy. Owszem, one są, ale pokazane w sposób bardzo subtelny, minimalny wręcz. Każdy aktorski element tego filmu, zarówno główni bohaterowie, ekipa zwyroli z Rakes’em na czele oraz dwie kobietki: jedna ruda, druga córka pastora, jest bardzo fajnie dobrany. Każdy scenograficzny element tego filmu stanowi niezaprzeczalnie dobre tło do wydarzeń, które oglądamy. Do tego dodajmy świetne zdjęcia i muzykę, która to wszystko scala. Fabularnie – klasa, film jest ekranizacją powieści, którą napisał przodek bohaterów.

Bardzo fajne, męskie kino, mówiące o ważnych wartościach. Panie nie będą się nudzić, bowiem panowie, którzy w tym dziele występują są… oh tak!

A jeśli chodzi o LaBeoufa, to przed kamerą po raz kolejny wchodzi w rolę cwaniaczka, ale tym razem poziom jest zdecydowanie wyższy, niż można po nim oczekiwać.

ON:

O „Lawless” dowiedziałem się z recenzji znajomych. W ciągu kilku dni u dwóch lub trzech osób pojawiły się wpisy zachwalające tę produkcję. Obawiałem się, że po raz kolejny dostaniemy film o prohibicji w Chicago, a szczerze powiedziawszy mam dość takiego kina. Znudziły mnie opowieści o kolesiach z tommy gunami, którzy zabijali się wzajemnie za szklankę pędzonej gdzieś na południu whiskey. Okazało się, że „Lawless” jest opowieścią o bimbrownikach z Południa, trochę redneckowatych, trochę na swój sposób honorowych i całkiem łebskich kolesiach.

Za scenariusz tejże historii odpowiada Nick Cave, ten sam który gra i śpiewa ze „złymi nasionkami”. Okazuje się, że ma on także inne talenty. Na początku filmu otrzymujemy informację, iż opowieść, którą przyjdzie nam zobaczyć oparto na faktach. Ile w niej prawdy, a ile fantazji ciężko mi oceniać. Nie ujmuje to jednak temu, że mamy do czynienia z kawałkiem dobrego dramatu sensacyjnego, ubranego w świetne zdjęcia i z naprawdę dobrą ścieżką dźwiękową. Jest to kino, które potrafi zachwycić jeśli tylko damy mu szansę.

Jak wspomniałem wcześniej rzecz się dzieje na Południu i skupia się na życiu trzech braci Bondurant. Dwóch starszych: Forrest i Howard to byki, kolesie, wyżywionych z ziemi i którzy własnymi rękami zapracowali na chleb. Akurat w ich przypadku na chleb ten zapracowali pędząc bimber. Najmłodszy z trójki – Jack, cały czas jeszcze „uczy” się fachu i pomimo tego, że chce być równym z braćmi wspólnikiem, to jednak cały czas odstawiany jest przez nich na boczny tor. Na niego ma jeszcze przyjść czas, będzie miał swoje pięć minut.

Czasy prohibicji w Stanach nie są lekkie. Głupkowaty pomysł doprowadził do szerzenia się hazardu, przemytu, rozpusty i mordów. Każdy, kto choć trochę czuł się na siłach, że może zarobić, szybko się dorabiał lub był martwy. Bondurantowie nie należeli do ciołków. Ich wygląd mógł zmylić, ale ta trójka całkiem dobrze dawała sobie radę z pędzeniem i dystrybucją księżycówki. Dodatkowo całkiem nieźle radzili sobie w kontaktach z lokalnymi manufakterami, przez co każdy był zadowolony. Niestety, korupcja była ogromna, a zaczynała się u szczytów władzy, zaś jej lepkie macki sięgały i takich dziur jak ta, w której mieszkali bimbrownicy. Objawiła się ona w postaci psychopatycznego szeryfa stanowego Charliego Rakesa. Facet ten jest świrem pierwszej wody, to jego powinno się zamknąć za kratami, a nie kolesi, którzy w świetle księżyca pędzą sobie bimber. Rakes postawił sobie za punkt honoru, że wykończy rodzinę Bondurant oraz bliskie im osoby. Dlaczego tak bardzo się na nich uwziął? Bowiem ci jako jedyni postanowili nie płacić myta za przewożony alkohol.

Film trwa prawie dwie godziny, ale jest tak złożony i tak opowiedziany, że nawet nie zdajemy sobie sprawy kiedy mija seans. Na pewno ma na to wpływ także gra aktorska. Zaskoczył mnie Shia LaBeouf, który do tej pory był dla mnie tylko chłopaczkiem biegającym za autobotami, bowiem okazuje się, że wcielanie się w bardziej dorosłe role wychodzi mu całkiem nieźle.

„Lawless” to film o honorze, przyjaźni i prawie, które jest tak samo zawodne jak człowiek. To także film o tym, że nie każdy przestępca jest zły i nie każdy stróż prawa jest dobry. Pan Maruda poleca.