ON:

Przeciętna babeczka, która jest w związku, oczekuje od faceta czegoś więcej, niż seksu raz w tygodniu, po którym on odwróci się na bok i zacznie chrapać. Kobieta marzy o adoracji, przygodzie i uwielbieniu. W pewnym momencie, gdy związek dochodzi do etapu wypalenia, mamy do czynienia z dobrze znanym zjawiskiem. Pewnie też je znacie. Lew Starowicz w nowej książce napisał, że rozciągnięte dresy i skarpety z dziurami mogą być gwoździem do trumny każdego związku. Na pewno dużo w tym prawdy.

Wyobraźcie sobie taką scenę. Ona: lat 35 całkiem zgrabna i zadbana laska, żyje z nim – facetem marzeń, pięknym księciem, który jeszcze kilka lat temu wydawał się boskim adonisem z wielkim białym koniem. Potem przyszła rzeczywistość. Rumak okazał się „smutnym korniszonkiem”, który nie ma nawet 12 centymetrów, książę pierdzi i beka, drapie się rano po dupie i sra przy otwartych drzwiach do łazienki. Podczas snu się ślini i chrapie, a z jego dostojnej postury zostało niewiele. Ma zaawansowaną miażdżycę, to znaczy, że jak on siada to jego brzuchol miażdży mu ptaka. Aby tego wszystkiego było mało, seks przypomina agonię wieloryba. Jak już uda mu się na nią wejść, to ruchnie trzy razy, wyda przy tym dziki wzdech i zasypia po kilku minutach. Nie ma się co dziwić, że kobiety rozglądają się za innymi, że szukają potwierdzenia swojego seksapilu i kobiecości. Wtedy na scenę wchodzą oni, męscy striptizerzy, którzy w klubach dla kobiet dają im to, czego one nie dostają w swoich domach.

Jestem po seansie „Magic Mike XXL” i zastanawiam się dla kogo tak naprawdę był stworzony ten film. Dla facetów? Raczej nie. Dla spragnionych zainteresowania babeczek? Możliwe, ale też nie do końca. W końcu doszedłem do tego. To film stworzony dla twórców i dla kasy. Hype, jaki zrobiono wokół tej opowieści, był niesamowity. To, co się działo na Twitterze i na Facebooku przed premierą, było podgrzewaniem atmosfery, tworzeniem mitycznej opowieści wokół czegoś, co jest zwyczajne i nijakie. Koniec końców udało się, bo film zarobił ciężkie miliony. Tyle że ja odbieram to trochę jako oszustwo. Obiecany, magiczny jednorożec, okazał się być tak naprawdę smutnym osłem, pomalowanym na tęczowe kolory, a na czole przybito mu szpica z bożonarodzeniowej choinki. Z daleka wygląda to może wyjątkowo, ale z bliska okazuje się wielką ściemą.

O czym jest „Magic Mike XXL”? O grupie facetów, którzy rozbierają się dla babek. Postanawiają oni pojechać na swoje ostatnie show. Jadą, spotykają na swojej drodze kilka osób, mają nawet wypadek samochodowy, na końcu docierają na imprezę, tańczą i koniec.

Właśnie taki jest „Magiczny Majk”, taki jak trzy powyższe zdania. Dla mnie szkoda czasu, a ponieważ film ten trwa dwie godziny, to tym bardziej zastanówcie się, czy nie warto iść na coś innego do kina?

ONA:

„Magiczny Mike” mnie zupełnie nie zachwycił. Okej, mogę sobie oglądać te piękne, męskie ciała, które falują w rytm muzyki (za którą niestety nie przepadam). Może i była tam jakaś historia, jakieś drugie dno i spoko – jeśli coś jest wykonane dobrze, to nawet jak jest błahe – jestem w stanie wybaczyć. I po kilku latach przyszedł czas na odkurzenie tej produkcji. Channing Tatum, Matt Bomer, Joe Manganiello i koledzy – jeszcze bardziej napakowani, gibcy, elastyczni i wijący się… Panowie zbierają siły by po raz ostatni zaszaleć jako Kings of Tampa.

I wiecie co? To koniec fabuły. Poważnie. Kolesie pakują się do swojego wozu i chcą dać ostatnie show, ale takie, że wszystkim spadną laczki, a majtki kobiet na widowni wypełnią się kisielem własnej roboty. Po drodze karawana ma kilka przystanków. Mały sklep spożywczy, pałac Rome, wielki dom napalonej rozwódki, która ma straszny akcent. Na końcu czeka duża scena, tłumy rozgrzanych kobiet i ostatnie show.

Cóż, samo show też szału nie robiło. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem zimną skamieliną, ale falujący w kusych stringach faceci, to nie do końca moja estetyka. Jedynie Big Dick Richie dał radę, w swoim dzikim występie do NIN „ Closer”. Reszta mnie rozśmieszała. Przecież nie na tym to miało polegać! Przecież miałam płonąć, zaczerwienić się w strategicznych miejscach i być jedną, wielką synapsą, błagającą o impulsy nerwowe! A tu guzik, prychnięcia ze śmiechu i tyle.

Mam nadzieję, że ten format już się wyczerpał. To nie jest wartościowe kino. Ono ma kilka trącących o dowcip scen, ale to dla mnie produkcja jedynie pod „wieczory panieńskie”, gdzie lepiej by było zachlać pyski ogromnymi dawkami wina. Panowie są boscy, przeprzystojni, zadziorni i wyglądają po prostu apetycznie, ale tak sobie myślę, że to nie wystarcza. Zarówno pierwszej, jak i drugiej części, brakuje akcji, brakuje dowcipu i jakiegoś celu. Takie to wszystko dziwne, poszatkowane.

Trudno mi to nawet zakwalifikować do jakieś grupy. Komedią nie jest, na obyczaj jest zbyt błahe, z erotykiem nie ma zbyt wiele wspólnego. Może to po prostu klasyczny „film muzyczny”? Właściwie obejrzeć go można, ale tylko dla walorów estetycznych.