ONA:
Nigdy nie potrafiłam wkręcić się w literaturę „młodzieżową” – nawet wtedy, gdy sama należałam do tej grupy społecznej. W gimnazjum miałam za sobą „Dżumę”, więc te wszystkie Musierowicz i reszta towarzystwa, nudziły mnie okrutnie.
Niedawno wpadły mi w ręce „Kroniki Saltmontes” – trylogia, napisana przez Monikę Marin, która kierowana jest pod młodszego czytelnika. Na szczęście książka (bo przeczytałam póki co tylko „Ucieczkę z mroku”) nie była bardzo nudna i męcząca.
Adam i Aleks to dwóch chłopców z sierocińca. Razem wyruszają w pełną przygód podróż. Chłopcy są zupełnie różni, ale razem tworzą idealny duet. Podczas podróży przezyją wiele sytuacji. Jedne będą emocjonujące, inne wręcz niebezpieczne. Towarzyszy im Maszyna do Produkowania Szczęścia. A ich celem jest dom.
Trochę zbyt cynicznie podchodzę do tego typu książek. Jestem chyba zbyt „stara”, by one mnie porywały. Ale absolutnie nie mogę obierać tej serii emocji i przygód. To jedna z tych książek, które można podsunąć nastolatkowi, ale też czytać do poduszki młodszemu dziecku. Napisana w bardzo przemyślany sposób, wartka, interesująca, idealna dla młodszego czytelnika. Mówi o ważnych sprawach, o ważnych uczuciach i emocjach. Klasyfikuje je, układa, porządkuje. Pokazuje co jest dobre, a co nie jest. Ma baśniową formę i przekazuje wiele ważnych rzeczy. Przy pomocy tej powieści można zaczynać wiele ważnych rozmów – takich, które mocno wpłyną i zdeterminują późniejsze życie dzieciaka, któremu na początku trzeba pewne rzeczy pomóc układać.
Marin z lekkością łączy wrażliwość i siłę. Pokazuje, że bzdury typu religia, narodowość, rasa, status społeczny czy pochodzenie nie mogą determinować najważniejszych celów życia, czyli miłości, godności i szczęścia.
Mądra książka. Warto mieć ją w domu, szczególnie, gdy są w nim też dzieci.