ON:
Owen Wilson to taki śmieszny blond koleś z dziwnym nosem. Nie jest dla mnie wyjątkowym aktorem, ale zaskoczył mnie swoją grą w „O północy w Paryżu”. Jego postać kojarzyć można z całej masy głupich i głupszych komedyjek. Co ciekawe – jego śmieszna postura, blond włoski, przestawiony nos i dziwny głos idealnie pasują do tego typu ról. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie, gdy zobaczyłem go w trailerze do filmu „No escape”.
Wyreżyserowany przez Johna Erica Dowdle’a thriller jest filmem, który zupełnie nie pasuje do dotychczasowych poczynań aktora. Gdy jednak zabrałem się za oglądanie, z każdą minutą zdawałem sobie sprawę z tego, że jego osoba została idealnie dopasowana go głównej roli. Owen wciela się bowiem w amerykańskiego speca od wodociągów – Jacka Dwyera, który wraz ze swoją rodziną przyjeżdża do małego południowoazjatyckiego państewka, gdzie ma rozpocząć pracę. Żona Jacka, Lucy obawia się podróży, zmiany klimatu i otoczenia, a przede wszystkim boi się o dwie małe córki, które wraz z nimi wyruszają w podróż. Podczas lotu samolotem, a później na lotnisku, poznają niejakiego Hammonda (Pierce Brosnan), który pomaga im dotrzeć do hotelu i przy okazji opowiada o panujących lokalnie zwyczajach.
Następnego ranka Jack opuszcza hotel w poszukiwaniu aktualnej, amerykańskiej gazety i przy okazji chce zwiedzić okolicę. Nic nie przygotowało go jednak na to, co zobaczy na ulicach. W pewnym momencie swojego porannego spaceru ląduje pomiędzy dwiema walczącymi grupami. Z jednej strony stoją uzbrojeni w pałki, kije, noże i inne sprzęty zamaskowani bojownicy, z drugiej oddziały policji. To, co się dzieje, nie wygląda na uliczną sprzeczkę. Zaczyna się regularna walka pomiędzy obiema stronami. Przerażony Jack ratuje się ucieczką i wraca do hotelu, przed którym kolejna grupa bojowników zabija białych gości hotelowych. Wyżynka jest bezprecedensowa, tu nie bierze się jeńców. Bohater dostaje się do budynku i stara się ratować swoją rodzinę. Jedynym wyjściem wydaje się być ucieczka na dach i zaryglowanie jednego wejścia na ten kawałek bezpiecznego terytorium. Tak zrobiła już część osób i teraz czekają na pomoc. Niestety, nic nie jest tak proste w tym momencie, jakby mogło się wydawać.
„No escape” jest przepełnione akcją, która od pierwszych minut wypełnia ekran. Wilson świetnie sprawdził się w roli przestraszonego ojca i męża, który w sytuacji kryzysowej musi porzucić wszelkie zasady i zacząć walczyć o najbliższych. Fajną rolę ma też Brosnan, który okazuje się być kimś więcej, niż by się wydawało. Jego pojawianie się w pewnym momencie ratuje skórę Dwyerów, ale dlaczego tak się dzieje – nie mam zamiaru zdradzić. Całość ogląda się dobrze. Trzeba do całej historii podejść jednak z dystansem, bo kiedyś z racji wzajemnej nienawiści wszyscy się wyrżniemy w pień.
ONA:
Oglądanie Owena Wilsona w czymś, co nie jest komedią, względne obyczajem – jest dziwne. Jest bardzo dziwne. A jeszcze dziwniejsze jest to, że on okazuje się być całkiem charakternym aktorem. Okej, jest tu tatuśkowaty i w zderzeniu z bohaterem granym przez Pierce’a Brosnana wypada dość słabo, ale nadal! Owen Wilson w filmie „No escape” jest świetny!
Zresztą, co by nie mówić – całe to dzieło jest bardzo ciekawe, dynamiczne, trzymające za gardło do samego końca. Wsiadłam na rower, odpaliłam film i zrobiłam 60 km, nawet nie wiem kiedy. Takie emocje! Oczywiście, nie trudno w trakcie oglądania tej produkcji poczuć +10 do rasizmu i +50 do niechęci posiadania dzieci, ale musi być intensywnie, inaczej byłoby mdło! To tak jak z gotowaniem. Robisz grysik, więc nie spodziewasz się feerii smaków. Ale można go podrasować, jakoś. I tak, takim grysikiem dla mnie jest Wilson.
Film mi się podobał. On angażuje, chociaż mnóstwo w nim drażniących rzeczy, a słodki happy end psuje całe wrażenie. Mimo, że to Wilson gra tu pierwsze skrzypce, moją uwagę dużo bardziej skupiał Brosnan – tajemniczy, dziwny, baaardzo charakterny. Nie liczcie za bardzo na jakieś spektakularne zwroty akcji, tu fabuła sunie się po sznurku. Wkurzają pewne dziwne zbiegi okoliczności i uproszczenia, ale to jeden z tych filmów, po których myślisz o analogicznych sytuacjach. A co gdyby Twoje rajskie wakacje okazały się pobytem w piekle, gdzie wszyscy chcą Cię zabić, a Ty chcesz ochronić swoich najbliższych. Mocna, solidna sensacja. Ja takie lubię bardzo.