Ocean’s 8 – recenzja
Sandrę Bullock kocham. Kocham ją i coś czuję, że mogłybyśmy się zakumplować. Dla mnie jest ona świetną aktorką, świetnym człowiekiem i naprawdę potrafi mnie rozbawić. Podoba mi się to jak wygląda, jak gra, jak dobiera filmy. Gdy dowiedziałam się, że zagra w nowej części Ocean’s, to zdałam sobie sprawę z tego, że ona dla mnie jest kobiecą wersją Clooney’a. Idealnie! Tu ma grać jego siostrę!
Debbie Ocean (Sandra Bullock) właśnie wyszła z więzienia. Oczywiście obiecała poprawę, ale niewiele z tego wyszło. Babska chęć zemsty plus nierealna ochota na to, by dopaść pewien naszyjnik sprawiła, że szybko zaczęła planować cały napad. Miała na to czas… Dni spędzone w pierdlu pozwoliły jej perfekcyjnie dopracować cały plan. Teraz tylko ogarnięcie ekipy.
Mamy więc Lou (Cate Blanchett). Mamy Amitę (Mindy Kaling), Tammy (Sarah Paulson), Nine Ball (Rihanna), Constance (Awkwafina), a całość drużyny zamyka Rose Weil (Hellena Bonham Carter). Każda z pań jest wyjątkowa w swoim fachu. Nine Ball hakuje wszystko, co się da. Amita specjalizuje się w biżuterii, a Tammy, gdy nie jest mamą i żoną, to… a zresztą. Rose Weil w sumie ma najnudniejszą profesję. Jest podupadającą projektantka ubrań, ale bez dwóch zdań – odgrywa tu ważną rolę. Cel: naszyjnik Cartiera wart 150 milionów dolarów. Miejsce: gala MET, która co roku doprowadza cały świat mody do wrzenia. Hopsa!
Bardzo się bałam tego filmu. Trzy poprzednie – męskie – części tak cholernie wyśrubowały poziom, że trudno byłoby dogonić. I mam takie wrażenie, że dogoniło. Na swój sposób. Film nadal mocno trzyma konwencję, jest dość zaskakujący, świetnie zagrany i dopracowany. Nie wiem tylko czemu ciągle łudziłam się, że zaraz pojawi się Clooney. No nie pojawił się.
Oczywiście zanim jeszcze film trafił do kin, pojawił się gigantyczny ból dupy, że teraz wszystko musi być robione „w żeńskiej formie” i pewnie niedługo ktoś wpadnie na pomysł, by zrobić „Matkę chrzestną”. No cóż. Damska wersja „Pogromców duchów” była tak nędzna, że aż głowa boli, za to babskie „Ocean’s” to bardzo przyjemny, ciekawy i wciągający film, który nie ustępuje miejsca wersji męskiej. Ba, ona całkiem sensownie się komponuje. To oczywiste, że tak jak Debbie, ciągle w cieniu starszego brata, tak dokładnie w ten sam sposób będzie się oceniało „Ósemkę”, ale nonszalancja, profesjonalizm, dowcip i cała historia sprawiają, że… no mi się podobało bardzo!
Poza tym… Och. Babeczki wyglądają rewelacyjnie. Nie sposób nie patrzeć na Cate Blanchett bez ślinotoku. Także ludzie od kostiumów zrobili kawał niezłej roboty, bo ubrania były zachwycające. Do tego dodajmy charyzmę – a każda z aktorek ma niewątpliwie pazura, lekkie zabarwienie komediowe i ja niczego więcej nie potrzebuję.