ON:
Prometeusz stworzył człowieka na podobieństwo bogów, lecz człowiek był tylko namiastką swojego stwórcy. Był on słabszą, mniejszą i delikatniejszą istotą, tą, która za grzechy swojego stworzyciela otrzymała od Zeusa, jako karę, puszkę Pandory.
Zastanawiałem się jak napisać recenzję Prometeusza, aby uniknąć spojlerów. Zastanawiałem się jaki będzie ten film, gdyż w sieci spotykałem się tylko z samymi negatywnymi opiniami, które deklasowały dzieło Scotta. Po wczorajszym seansie wiem już jak.
Zacznijmy od tego, że Prometeusz jest trochę spin-offem, trochę prequelem serii Alien, ale źle zrobią Ci, którzy pójdą do kina z nastawieniem, że mają do czynienia z 5 częścią sagi o bezokich potworach. Takie podejście spowoduje tylko zawód, gdyż ten film ma z Obcym bardzo niewiele wspólnego. Ridley Scott postanowił zrobić coś, na czym Lucas trzaska kasę od wielu, wielu lat. Wykreować do końca świat, który powstał w 1979 roku i który dzięki setkom, a może i tysiącom twórców, rozrastał się przez ostatnie dwadzieścia kilka lat. Powstały niezliczone ilości książek i komiksów, które bazują na obrazie reżysera. Wiele z nich jest słabych, ale zdarzają się perełki, które tylko czekają aby je sfilmować.
Jeśli do nowego filmu podejdziemy właśnie w ten inny sposób, to mimo wielu luk w scenariuszu, czasami i jego głupstewek, otrzymamy naprawdę dobre kino sci-fi. Właśnie dlatego, że to science fiction nie doszukujmy się tutaj logiki. Czy ktoś jej szukał w Star Warsach, poprzednich częściach Aliena czy w Event Horizont? Nie. Tam skupialiśmy się na całości i to samo warto zrobić tutaj. Reżyser wraz ze scenarzystami postanowił opowiedzieć dwie historie, które rzucą delikatne światło na pochodzenie człowieka oraz Aliena. A dokładnie – poszukiwanie korzeni ludzkości poprowadzi nas do odkrycia Aliena.
Początek całej opowieści rozpoczyna się na ziemi, gdzie poznajemy istotę, tak podobną do ludzkiej, a za razem inną, która dopełnia rytuału doprowadzającego do jej śmierci. Jednocześnie śmierć pozwala narodzić się nowemu życiu. Scena ma jeszcze jeden ważny element, który może uciec z pamięci, ale o tym później.
W kolejnych minutach poznajemy młodych archeologów, którzy po kolejnych miesiącach poszukiwań odkrywają w Szkocji grotę, zapełnioną prastarymi malowidłami datowanymi na 35000 lat. Najważniejszy tu jest jednak jeden element, który powtarza się we freskach już wcześniej zbadanych, a który jest i w tej jaskini. Mianowicie olbrzym, pokazujący ludziom odległy układ planetarny.
Kolejny przeskok i jesteśmy już na pokładzie statku Prometeusz, którego załoga przebywa w stanie hibernacji, a opiekę nad nimi sprawuje David – fantastycznie zagrany przez Fassbendera. Od początku możemy się domyślać, że jest on androidem wyprodukowanym przez korporację Wayland, co zostaje potwierdzone w ciągu kolejnych minut. Android, który nie zna ludzkich uczuć i nie zazna bólu fizycznego, stara się być ludzki jak to jest tylko możliwe. Między innymi podglądając sny dr Shaw, czy oglądając stary, oscarowy film z 1962 roku. Jego najbardziej ludzkim odruchem jednak jest oddanie i wierność swojemu Panu – Waylandowi, ale jest to uczucie zaprogramowane, co za tym idzie – sztuczne. Wayland sam mówi „David jest synem, którego zawsze chciałem mieć. Jest taki jak my, tylko nie może czuć, bo nie ma duszy.” Co ciekawe, każdy z nas zobaczy, że część posunięć androida może temu przeczyć. Czy jest to mały ukłon w stronę Blade Runnera?
Następuje przebudzenie załogi oraz lądowanie na planecie, na której znaleziono ślady istnienia cywilizacji. Mimo tego, iż do zmroku pozostało tylko 6 godzin, partner doktor Shaw, przystojny i narwany Holloway, postanawia zbadać ogromną kopułę przypominającą piramdę.
Nie będę opisywał co dzieje się dalej, gdyż spojlery nie są wskazane. Pamiętajcie tylko, że jest to film, który zawiera w sobie te wszystkie elementy, które powinien mieć thriller sci-fi. Mamy i głupich naukowców, którzy bezsensownie giną, będzie czarny charakter, a może i dwa, będzie też wiele pytań, na które odpowiedź dostaniemy dopiero w kontynuacji tego filmu, a może nie będzie ich wcale. Wtedy będziemy sami szukać odpowiedzi, jak zrobiła to załoga Prometeusza.
Podoba mi się to, co Scott zrobił z Inżynierami, jak wplótł w ten film pierwszego bezokiego xenomorpha oraz jak pozwolił wykreować aktorowi postać Davida. Dodatkowo, na uwagę zasługują przepiękne, klimatyczne kadry, za które odpowiada Polak – Dariusz Wolski, dzięki nim film nabiera dodatkowej głębi i staje się bardziej mroczny.
Po seansie mogę powiedzieć, że mam swoją teorię i chciałbym aby się ona potwierdziła. Zobaczymy.
Jak dla mnie kawał, dobrego twardego thrillera science fiction. Po prostu nie szukajcie w nim 5 Aliena.
ONA:
Jak zrobić film o kosmitach, badaczach, z walką i odkrywaniem? No są dwa sposoby. Pierwszy: kosmici atakują ziemię, prezydent USA przemawia, a na koniec w dość spektakularny sposób staczana jest bitwa, w której ziemianie wygrywają. A drugi sposób? Kilku nawiedzonych naukowców, korporacja z dużym magazynem broni i z szefem, który cierpi na przerost ego, do tego statek kosmiczny za niewiarygodne sumy, odległa galaktyka i załoga, która właściwie jest dość przypadkowa (ale zawsze znajduje się w niej osoba czarnoskóra, Azjata, lekko czarny charakter, nerd i osoba z innego kraju) i misja z podwójnym dnem.
Na „Prometeusza” czekaliśmy od momentu, kiedy pojawiły się pierwsze informacje, że Ridley Scott zabiera się za coś takiego. A jak zobaczyłam trailery, zdjęcia, gdy przeczytałam pierwsze przecieki, to wiedziałam, oj tak, jak dobrze będzie znowu odkurzyć „Alieny”. Nie muszę w tym momencie dodawać, że tą kwadrylogią jestem totalnie zachwycona i uważam, że to jedne z lepszych filmów, jakie widziałam. Co więcej, mimo, że widziałam je tylenaście razy, to ciągle przeżywam i emocjonuję się każdą sceną (no, może poza Alien: Ressurection, ale ja nigdy nie lubiłam francuskich dzieł). Do rzeczy… Nie czytałam spoilerów po premierze, ale opinie z każdej części internetu bombardowały mnie samymi negatywami. Kiedy w końcu obejrzałam ten film, zaczęłam się zastanawiać o co właściwie ludziom chodzi…
Ten film ponoć jest nudny. To ja mam w takim razie zupełnie inne postrzeganie nudy. Przeżywałam i zachwycałam się wybitnie. Wszystkim. Od kadrów i zdjęć, przez Charlize Theron, po fabułę. A najbardziej zachwycały mnie te delikatne połączenia z resztą „sagi”.
Ten film jest ponoć przewidywalny. Nie, nie jest. Ja doszyłam sobie w trakcie seansu co najmniej 5 alternatywnych historii, na podstawie tego, co widziałam na ekranie. Zaczynając od stworzenia ziemi, na wzór i podobieństwo, przez wysłania na nią DNA, by uchronić gatunek, a na koniec w plątaninie myśli stwierdziłam, że Elizabeth jest androidem. Ten film, mimo tego, że mniej więcej wiemy co będzie dalej (no chyba, że są jeszcze osoby. które nie widziały Aliena).
Ten film nie ma nic wspólnego z Alienami. Owszem, ma. Zaczynając od sposobu prowadzenia filmu i wodzenia widza za nos. Znowu mamy wyprawę badawczą, znowu mamy korporację, znowu mamy robota, który tak de facto nie jest ani bohaterem pozytywnym, ani negatywnym. Znowu mamy babeczkę na czele (właściwie nawet dwie!), znowu mamy załogę, która w mniej lub bardziej efektowny sposób odkłada łychę. A ostatnia scena? O heloł, znamy się drogi potworku nie od dziś.
Ten film ma mnóstwo niedorzeczności i błędów. No tak, jedna z bohaterek świeżo po „aborcjo-cesarce” całkiem nieźle się trzyma, szczególnie w scenach uciekania.
Ten film nie jest 5 częścią Aliena. Zdecydowanie, nie jest. O ile „Alien” jest pierwszą, „Aliens” jest drugą, „Alien3” trzecią, a Alien: Resurrection czwartą, to „Prometheus” jest połówką. Świetne jest to, że Scott nie zamknął sobie w żaden sposób drogi, do kręcenia kolejnej części. Znamy to już skądś, prawda? A long time ago in a galaxy far, far away…
Ten film jest niedokończony. Sorry, ale ostatnia część kwadrylogii Obcego świadczy o tym, że KAŻDY film może być niedokończony. Ripley została sklonowana i mamy fabułę na kolejny film.
Dla mnie to KAPITALNE kino. Wciągające, interesujące, przyprawiające o palpitację serca w kilku scenach. To kino rozważne, z niedopowiedzeniami, dzięki którym mamy możliwość dopowiedzenia sobie. I po zobaczeniu ostatniej sceny, mam ogromną chęć, na film „Prometeusz 2”. Tylko proszę, bez klonowania.
PS. Dwie postacie bardzo mi się podobały. Pierwszą będzie David, mistrzowsko zagrany przez Michaela Fassbendera. Robot, o którym nie możemy powiedzieć, czy jest zły, czy dobry, po której stronie stoi i co jeszcze może zrobić (hmmm… Bishop?). A drugą postacią jest Meredith Vickers. A dlaczego? To pozostawiam do dopowiedzenia dla osób, które już film widziały. W mojej opinii możemy się z nią jeszcze spotkać.