ON:

Dzisiejsze pisanie idzie mi jak krew z nosa. Zabieram się za jeden akapit i kilka minut później go kasuję, pojawia się kilka linijek tekstu, a po paru chwilach wracam do pustej strony w notatniku. W głowie wiele pomysłów, ale żadnego tak dobrego, by nadawał się do przelania go na „papier”. Miała być gra, myślałem o książce, a skończyło się na komiksie. Będzie dziś o dziele tak wyjątkowym i magicznym, że nie chce się wierzyć, że ktoś mógł wpaść na pomysł jego stworzenia. Okazuje się, że umysł Neila Gaimana jest wystarczająco prężny, aby powołać do życia „Sandmana”…

…chudą, bladą postać z długimi czarnymi włosami, ubierającą się na czarno, niespodziewanie pojawiającą się w naszym materialnym świecie. Przypadek chce, że pewna grupa kultystów podczas prastarego rytuału przywołuje dziwnego przybysza. Na jego głowie znajduje się maska, która przypomina hełmy Inżynierów z “Prometeusza“. Zamknięty w szklanym więzieniu nie odzywa się do swoich oprawców, po prostu czeka. Mija 70 długich lat, gdy wreszcie udaje mu się opuścić swoją pułapkę, a jego oprawcy zostają ukarani za swoje występki.

Kim więc jest ten podróżnik, który nie stąpa po ziemi, lecz chodzi pomiędzy światami, którego oczy głębokie są i czarne niczym kosmiczne dziury, którego mogą powstrzymać tylko najstarsze zaklęcia, i który nie obawia się niczego. Jeśli Sandman nic wam nie mówi, to może Morpheus, Oneiros lub Lord of the dream Wam pomoże. Teraz już lepiej, prawda? Sandman to władca snów, a Śmierć jest mu siostrą. Tak Śmierć jest kobietą, tak samo jak on – szczupłą i bladą, z burzą czarnych włosów na głowie. Jest kobietą bezwzględną, która jednak potrafi okazać łaskę. Lecz nie o niej jest ta opowieść, jej poświęcono oddzielną serię i warto o niej napisać, gdyż odwiedza ona brata podczas jego samotnej podróży.

Ale czy na pewno samotnej? Władca snów wraca na swoje włości, okazuje się, że przez 70 lat jego nieobecności nie pozostało za wiele z jego wspaniałego Królestwa Nocy. Rozpoczyna się jedna z najdłuższych i najniebezpieczniejszych dróg, jakie opisywały powieści. To komiksowa “Odyseja”. Ważne są nie tylko miejsca, ale i osoby, które przyjdzie spotkać na drodze władcy. Nie zabraknie tutaj Johna Constantine’a, stworzonego na podobieństwo Stinga przez Moora, Bissette’a i Totlebena. Nie zabraknie odwiedzin w piekle, gdzie spotkamy Lucyfera – Gwiazdę Zaranną (wzorowany jest on na Davidzie Bowie), znanego z innej serii wydanej przez Vertigo. Czytając “Sandmana” znajdziemy ogromną masę odniesień do współczesnej popkultury, ale i do historii, czy też religii. Komiks Gaimana łamie całą masę tabu, nie jest może tak obrazoburczy jak „Kaznodzieja” Ennisa i Dillona, ale to nadal opowieść dla dojrzałego czytelnika. Ciągnąca się przez lata droga, usłana jest ciałami, kolejnymi postaciami i historiami.

Bóg nie jest takim, jak powinien być, a człowiek to istota, której wydaje się, iż ma wolną wolę, bowiem jej czynami często kierują siły, o których istnieniu nawet nie wiemy. Niezależnie czy historia, jaką snuje władca snów, opowiada o bogaczu z Nowego Yorku, czy o afrykańskiej księżniczce – zawiera ona w sobie ziarno goryczy, odrobinę słodkości i całą masę smutnej prawdy o świecie. Wśród tych epizodów znajdują się nieprawdopodobne i łapiące za serce swoją konstrukcją. Jednym z nich jest „Men of Good Fortune”. To niesamowity epizod o mężczyźnie postanawiającym oszukać śmierć i żyć wiecznie, ale traf chce, że słowa te trafiają do siostry Sandmana i tak zaczyna się trwająca setki lat przyjaźń pomiędzy Władcą Snów a Hobem. Ta dwójka spotyka się raz na 100 lat i spędzają wspólnie czas na rozmowach o tym co było. Za każdym razem Sandman pyta się Hoba czy chce żyć kolejne 100 lat i za każdym razem odpowiedź jest pozytywna. Wszystko toczy się dobrze do czasu, gdy mężczyźni się pokłócą, ale czy nie jest tak, że prawdziwa przyjaźń wytrzyma wszelkie burze?

Gdy wędrujemy tak z chudą, bladą postacią, widzimy zmieniającą się Amerykę, ludzi, którzy stali się potworami, gorszymi niż demony, będące pod pieczą Lucyfera. Spotykamy postaci samotne, a ich los jest obojętny „Amerykańskim Bogom” i czasem okazuje się, że Pan Snów jest lepszym opiekunem, niż nasi stwórcy. Jego ingerencje w życie śmiertelników nie są jednak bezinteresowne. Często jego czyny prowadzą do kolejnych pionów stojących na drodze do odzyskania Królestwa Snów. Jego podróż przypomina tą, którą musiał przebyć władca piekła – Gwiazda Zaranna, by odzyskać swoje włości. Najważniejsze podczas tejże drogi to plan oraz bezwzględność. Król nie może pozwolić sobie na słabość, pozostawianie wrogów przy życiu może zaszkodzić mu w przyszłości.

Sandman jest serią bardzo długą – całość to 75 zeszytów, które na całe szczęście zebrane są pełne tomy. Dzięki temu możemy łatwiej zapoznać się z przygodami Sennego Pana. Dodatkowo warto dodać, że komiks ten narysowany jest w dość specyficzny sposób i jego kreska nie musi podejść każdemu. Często kolejne opowiadania są stworzone przez innych rysowników, co daje uczucie braku spójności. Całe szczęście Vertigo wydało serię „The Absolute Sandman” w nowym dużym formacie, z poprawionymi kolorami i całą masą dodatkowego contentu, który ucieszy niejednego czytelnika.

W opowieściach o Sandmanie bardzo dobrze czuć rękę Gaimana, mistrzowsko poprowadził on historię, której dziesiątki wątków przeplatają się na kolejnych stronach komiksu. Fantastyczne jest, to że jedna powieść rysunkowa dała życie innym postaciom, między innymi Lucyferowi. Autor „Nigdziebądź” po raz kolejny pokazuje, że nie jest mu obce pisanie o światach znajdujących się gdzieś na krawędzi naszego postrzegania. To demony pod łóżkiem, stwory czające się w ciemnym kącie, to dziwne mamroczący pijak na ulicy, facet walczący z rakiem i sprzedający swoją duszę diabłu, to także małe miłości, dziwne przyjaźnie i mordy, których nie da się wytłumaczyć. Sandman jest arcydziełem, komiksem dopiętym na ostatni guzik, powieścią, której nie da się dogonić. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana i to nie tylko fana komiksu. Warto.