ONA:

Kiedy zaproponowałam, żebyśmy spędzili tydzień ze szpiegami, Dejw uparł się, bym obejrzała ten film, bo ponoć nie będę żałować. Zareklamował mi go jako wredną, szalenie prześmiewczą i uszczypliwą komedię, w której twórcy pastwią się nad wszystkimi. W rolach głównych Chevy Chase i Dan Aykroyd – czyli właściwie jestem kupiona. Emmett Fitz-Hume (Ch. Chase) to leser, obibok, kombinator i babiarz. Marzy się mu wielka kariera w wywiadzie, wiecie – taka w stylu agenta 007, czyli szybkie auta, jeszcze szybsze kobiety i licencja na zabijanie. Ale niestety, ciągle pokonuje go biurokracja. Z kolei Austin Millbarge (D. Aykroyd) to taki „kujonek”: zawsze przygotowany, o krok przed oczekiwaniami „wyższych stopniem”. Ale nie w nim zbyt wiele charyzmy… Właściwie, co z tego, że jego wiedza jest ogromna, jak stoi dokładnie na tym samym poziomie, co Emmet, który nawet nie wie co to KGB. Ale jak się okazuje, dla dowódców ten duet może być całkiem przydatny. Gdzieś na nerwowych terenach szykowana jest właśnie akcja, a nasi bohaterowie wydają się być idealni do roli… no właśnie – do roli żywych przynęt, które mają odwrócić uwagę wroga od prawdziwych, dobrych agentów. Oczywiście dowódcy gotowi są ponieść ryzyko śmierci, bo przecież to wszystko, na co Emmeta i Austina stać. I tak, po drodze sprawy się tyle razy komplikują, że głowa mała. Niczego nieświadomi mężczyźni wytrwale oddają się sprawie, wchodząc w coraz większe tarapaty. Ale to nadal nic w porównaniu z tym, co będzie ich czekać później.

„Szpiedzy tacy jak my” to wzorcowa komedia z połowy lat 80. ubiegłego wieku. Jest groteskowo, jest komicznie, jest prześmiewczo. Czego nie ma? Nie ma umiaru, ani żadnej świętości. Twórcy jadą po wszystkich równo, ale oczywiście najbardziej dostaje się agentom różnej maści. Od dziesiątek lat kino „szpiegowskie” jest zawsze bardzo „och i ach” – z patosem, oddaniem ojczyźnie i służbie do ostatniego tchu. Przystojni agenci, wyposażeni w najnowocześniejszą i potężną broń, z jeszcze większymi penisami, z zapierającym dech w piersiach zapleczem technologicznym, zawsze w najtrudniejszych misjach, zawsze z pięknymi kobietami i zawsze zwycięsko. Dzień, w którym umrze James Bond nigdy nie nadejdzie, bo to tak, jakby uśmiercić ideę (chciałam napisać „Boga”, ale potem przypomniałam sobie co zrobili Jezusowi w „Pasji”). Tu – jest inaczej. Tu mamy jedną, wielką parodię, kpinę, która nawet po latach po prostu bawi. Obawiam się, że w dzisiejszych czasach taki film by nie powstał. Za dużą poprawność polityczną mamy i lobby „innoskórych”, „innoseksualnych”, „innowiernych” i innoinnych” od razu podniosłyby larum. Ale na szczęście filmy z tamtych czasów są ciągle dobre, ciągle tak samo bawią

ON:

Filmy z Cheavy Chasem uwielbiam. To aktor moich dziecięcych i młodzieńczych lat, a „wakacyjna” seria to majstersztyk. Tak się złożyło, że w szpiegowskim tygodniu nie zabrakło i szpiegowskiej komedii, w której główną rolę zagrał pan Chase, a jego partnerem był Dan Aykroyd. Ta dwójka stworzyła jednych z najbardziej niewydarzonych szpiegów współczesnego kina.

Mówię oczywiście o dziele z 1985 roku pod tytułem „Szpiedzy tacy jak my”. O tym, co przez ponad 100 minut dzieje się na ekranie, mogę pisać tylko w samych superlatywach. Wszystko od początku do końca jest wspaniale przemyślane, a co ważniejsze – zagrane. Duet Chase i Aykroyd podniósł innym komediowym parom bardzo wysoko poprzeczkę. Żeby przegonić tę dwójkę trzeba mieć jaja. Poza tym Dan był współtwórcą scenariusza, a Cheavy tak często szyje na planie, że głowa mała. Idealnie było to widać we „Fletchu”.

„Szpiegów takich jak my” oglądało się w latach 80 na pirackich VHS-ach, które przechodziły z rąk do rąk kilkadziesiąt, a może i kilkaset razy. Taśmy były tak zdarte, że można było przez nie oglądać świat, ale i tak każdy chciał je od Ciebie pożyczyć. Wtedy też nie miałem zbyt dużego pojęcia o co chodzi w tej komedii. Wiem, że byli jacyś agenci i że Rosjanie chcieli rozpocząć kolejną wojnę, i że były dwie drużyny, z której jedną rząd amerykański spisał na straty. Ciekawe dlaczego trafiło na drużynę składającą się z głównych bohaterów? Odpowiedz jest prosta. Trafiło na nich, bo są nieudacznikami, którzy wylądują na terenie wroga, aby odciągnąć uwagę prawdziwego oddziału szpiegów. Oczywiście panowie nie mają o tym pojęcia i ostro starają się zabrać za robotę. Jednak gdy nie wszystko idzie tak, jak powinno, losy światowego pokoju będą leżeć w ich rękach. Należy pamiętać, że mamy do czynienia z komedią i wszystko, co zobaczymy na ekranie, jest odpowiednio przerysowane – na tym właśnie polega klimat tego filmu. Rok premiery także może powiedzieć co nieco o tym, jakie to będzie dzieło. W połowie lat 80-tych inaczej się kręciło i opowiadało komediowe historie.

Po wielu latach wróciłem do „Szpiegów” i nadal uważam, że to dzieło jest zajebiste. Pomimo swoich prawie  30lat potrafi rozśmieszyć do łez. To nie typ głupkowatych komedii w stylu „Nagiej broni”, która także jest świetna, to dzieło zupełnie inne. Tutaj humor jest zupełnie inny, cyniczny, chamski, inteligentny i co najważniejsze dla mnie – zawiera Cheavy Chase’a.