ONA:
Od zawsze miałam słabość do kobiet, które nie dość, że szły pod prąd, to jeszcze potrafiły osiągnąć swój cel. Okej, przyznaję, że nie wszystkie są godne naśladowania, ale jeśli miały w sobie na tyle odwagi, by głośno zaprotestować lub też postawić na swoim – ich historie mnie wciągały. Książka, która ostatnio wpadła mi w ręce, była o takiej kobiecie. Na okładce pojawił się napis „Autorka największego skandalu obyczajowego XX wieku”. I gdyby tak bazować wyłącznie na opinii publicznej, powinnam czytać biografię czarownicy, dziwki i nazistki. Tymczasem, z każdą kolejną stroną bohaterka podobała mi się coraz bardziej. Bo była jakaś.
Wallis Simpson, nazywana na dworze brytyjskim „tą kobietą” w historii i popkulturze była „tą złą kobietą”, tą, która narodowi odebrała króla, tą, która „pewnymi” umiejętnościami sprawiła, by stracił on dla niej głową. Dalej idąc – tą, która miała to szczęście, że koniec końców poślubiła mężczyznę, który dla niej był w stanie oddać wszystko i z wszystkiego zrezygnować.
Ponoć nie była jakieś wybitnej urody. Nie grzeszyła też wybitnym intelektem. A jednak rozkochała w sobie na zabój księcia Wielkiej Brytanii. Ale zanim to się stało, wiele działo się w jej życiu. Tak naprawdę miała na imię Bessiewallis, ale wolała, by zwracano się do niej po prostu – Wallis. Bardziej to jej odpowiadało. Sama podkreślała, że „Wallis” pasuje do silnej, niezależnej kobiety, której mężczyźni w życiu nie przeszkadzają, a stanowią element rozrywki i codzienności. A jednak gdyby nie oni, ciężko byłoby jej wejść w świat, o którym marzyła. W świat pełen bankietów, szampana, błyskotek, z kolacjami, bogactwem i elitami. Tak, Wallis widziała się tam. To był jej cel. I żeby do niego dojść, musiała przejść przez długą, czasem wyboistą drogę. Jej pierwszy mąż pojawił się dość szybko. Był lotnikiem, ponoć nawet przystojnym i nie minęło wiele miesięcy, by panna Wallis została panią Spencer. Ale to małżeństwo zupełnie się nie udało. Ponoć poszło o seks. Wallis nie była w „te” klocki zbyt dobra. Anne Sebba w książce o Wallis zasugerowała, że związane to było z rzekomym interseksualizmem bohaterki. Historia państwa Spencer skończyła się rozwodem, a Wallis wylądowała na Dalekim Wschodzie, gdzie – według podań (i plotek) zdobyła ogromną wiedzę w sztuce kochania. Teraz potrzebowała już tylko i wyłącznie bogatego męża. I znalazła go. Numer dwa nazywał się Ernest Simpson i był udziałowcem w dużej firmie (plus pochodził z zamożnej rodziny). Małżeństwo z Brytyjczykiem poprowadziło ją wprost w ramiona księcia Edwarda – przyszłego następcy tronu. Zaintrygowała go. Miała nonszalancję typową dla amerykańskiej dziewczyny i lubiła flirtować. Edward szybko połknął haczyk, zarzucony przez Simpson. Obsypywał ją komplementami, prezentami, a ona z rozkoszą afiszowała się z nowym znajomym, bawiąc się nie raz w „panią” księżną. Przypomnę tylko – nadal miała męża… Trochę pazernie mawiała, że najchętniej zatrzymałaby obu przy sobie. Ale Edward – przyszły następca tronu, był nieco lepszym kąskiem. Zatem czas rozwieść się po raz drugi. Pan Simpson, ponoć kupiony przez potencjalnego króla, wziął to na siebie. Otóż w tamtych czasach, kiedy rozwody nie były aż tak popularne, kobieta mogła wnieść o rozwiązanie małżeństwa tylko, gdy małżonek był niewierny i został przyłapany na zdradzie. Hotelowy dowód – tak na to mawiano. Zatem Ernest zaszył się w miejscu schadzek z jakąś prostytutką, został nakryty i Wallis mogła po raz kolejny zostać rozwódką. Już nic nie stało na przeszkodzie, by świeżo koronowany Edward mógł poślubić Wallis. Nikt? A jednak – ktoś. Amerykanka, bez pochodzenia, bez majątku, dwukrotna rozwódka, a w opinii ludzi zwykła dziwka – miałaby zostać królową? Przecież to nie do pomyślenia! Nie w Wielkiej Brytanii! Edward postanowił, że zrezygnuje z królowania – podpisał akt abdykacji, a w płomiennym przemówieniu do ludu powiedział, że nie jest w stanie rządzić należycie bez kobiety, którą kocha. Ach, jakie to wszystko romantyczne! Niedługo po abdykacji para wzięła upragniony ślub i „uciekli” na Bahamy… Ale to nie koniec tej historii…
Książkę Anne Sebba czyta się jednym tchem – mimo, że to biografia. Urzekła mnie z dwóch powodów: autorka nie ocenia, a podaje fakty. Ciut gdyba, ale to gdybanie bardziej przypomina mi wyciąganie wniosków. I w genialny sposób za pomocą słów starała się w pełni oddać wszelkie niuanse tamtych czasów. Wyczerpująco i skrupulatnie opisywała realia, układy społeczne i normy, szczególnie te z wyższych sfer. Ta książka jest po prostu ciekawa, a czytelnikowi daje możliwość zderzenia się z utartym myśleniem, które od dziesiątek lat wpaja nam, że „ta kobieta” była „tą złą kobietą”.
Hasło „Pani Simpson” stało się synonimem, a życie Wallis do dziś budzi kontrowersje i inspiruje. Ale ta historia ma smutny finał. Po śmierci Edwarda Wallis utknęła. Odeszła w samotności, ale pochowano ją u boku mężczyzny, który dla niej porzucił wszystko.
Polecam. Ta książka daje do myślenia. Warto też zerknąć na te dwa filmy – 1 + 2.