ON:

Muszę przyznać, że „Bez litości” z Denzelem Washingtonem w roli głównej, przykuło mnie do ekranu na dobre dwie godziny. Oddany nocnej pracy szukałem dzieła, które pozwoli mi jednocześnie kończyć zlecenie i oglądać film w tle. Niestety, już po około 20 minutach wiedziałem, że będzie trudno. Zamknąłem laptopa i skupiłem się na ekranie telewizora.

Robert McCall (Washington) jest typem dobrego samarytanina i samotnika. Pracuje w markecie budowlanym, wieczory spędza na czytaniu książek, popijając herbatę w zaprzyjaźnionej kafejce. Prowadzi bardzo spartański styl życia i nikt tak naprawdę nie wie z kim ma do czynienia. Widać, że coś jest nie tak, ale o tym co to jest dowiemy się w dalszej części filmu. Podczas nocnych nasiadówek przy książce i herbacie różne osoby pojawiają się w barze. Czasem są to zwykli ludzie, a czasem osoby z problemami. Jedną z nich jest dziewczyna o imieniu Teri, pracuje ona dla rosyjskiej mafii jako prostytutka. Harde dziewczę postanowiło postawić się jednemu klientowi, przez co dostała ostry łomot od swojego alfonsa. O całej sytuacji dowiaduje się McCall i postanawia negocjować z Rosjanami stawkę za, którą pozwolą jej odejść „z pracy”. Mężczyzna zaopatrzony w kopertę, w której znajduje się 9800$ odwiedza siedzibę mafii. Od tej sceny mamy do czynienia z zupełnie innym Robertem. Okazuje się, że jest on świetnie wyszkolonym byłym agentem specjalnym i nie są mu obce broń palna oraz walka wręcz. Gdy gangsterzy odrzucają jego propozycję, postanawia sam zapewnić bezpieczeństwo pobitej dziewczynie. Kilkanaście sekund zajmuje mu wykończenie twardzieli, którzy przebywali z nim w pokoju.

Takie akcje nie pozostają bez echa. Wkurzona Moskwa postanawia wysłać na miejsce Teddy’ego, faceta od brudnej roboty. To typ najgorszego z bandytów – psychopata. Dla niego nie liczy się nic, poza osiągnięciem celu, a jest nim znalezienie odpowiedzialnego za rzeźnię w ruskim barze. Tak oto rozpoczyna się naprawdę emocjonująca rozgrywka pomiędzy Robertem a Teddym. Obaj są świetnie wyszkoleni i obaj wiedzą czego spodziewać się po przeciwniku.

„Bez litości” jest wręcz podręcznikowym dziełem sensacyjnym. I muszę powiedzieć, że to dobrze. Jeśli szukacie dobrej sensacji, to na pewno nie będziecie zawiedzeni. Każda osoba szukająca tego typu rozrywki, bez problemu znajdzie ją w tym filmie. Całość jest trochę naiwna, ale czasem po prostu trzeba nam filmu o bohaterze, który w pojedynkę uratuje cały świat. Najważniejsze, że dobrze się to ogląda.

ONA:

Denzel Washington nie należy do grona moich ulubionych aktorów. Ostatnio największe wrażenie zrobił na mnie w „Locie”, ale tak poza tym – to nie urywa mi niczego. Nie mam zamiaru podważać tu jego talentu aktorskiego, tylko dla mnie on na ogół ma minę jakby mu właśnie uciekł autobus. Ale muszę przyznać, że ta mimika sprawia, że on świetnie odnajduje się w filmach z różnego rodzaju rozpierdziuchą w tle. Tym razem ponownie nie zawiódł, a produkcja, którą obejrzeliśmy trochę z przypadku, siądzie wszystkim fanom kina akcji.

Wszystkie tego typu filmy mają bardzo podobną „taktykę”. Zaczynamy od wprowadzenia postaci i robione jest to tak, żeby od razu podzielić ich na tych dobrych, na tych złych i na tych w tarapatach. W tym wypadku dobrym jest Robert (D. Washington), tajemniczy mężczyzna, który uwielbia czytać. Tarapaty dopadły młodziutką Teri (Chloe Grace Moretz), która „pracuje na usługach mafii”, a złem są panowie ze wschodnio-europejskim akcentem i dość zakazanymi mordami. Robert polubił tę dziewczynę i kiedy dowiedział się, że zwyrole bardzo dotkliwie ją pobili, a ona sama walczy o życie, postanowił zabawić się w ostatniego sprawiedliwego. Bo nie wiecie jeszcze o jednej, drobnej rzeczy… Robert zanim zaczął wieść zwykłe, nudne życie, był żołnierzem sił specjalnych. Aktualnie udaje, że nie żyje i wychodzi mu to całkiem dobrze. Może próbuje wieść normalne życie, ale umiejętności, które zdobył, nie zniknęły. Jego celem są oprawcy dziewczyny, z których chce zrobić mokre plamy…

Twórcy „Bez litości” postanowili za wszelką cenę upchać w głównej postaci tyle dobra, ile to możliwe. Robert więc jest opiekuńczy, pomocny, troskliwy. Radzi, motywuje, kieruje na dobre ścieżki. To wręcz oczywiste, że gdy widzi przemoc w stosunku do młodej dziewczyny, za wszelką cenę chce jej nie tylko pomóc, ale i „dać” nowe życie. Ten wątek jest niestety strasznie ckliwy. Żeby chociaż jakieś seksy po drodze były… A tam nic, totalna platoniczna sympatia. Za to rozpierducha jest naprawdę rewelacyjna. Krew tryska na prawo i lewo, a sposoby wykańczania kolejnych zbirów są wręcz finezyjne. I o to, tak naprawdę, w tym filmie chodzi – o strzelanie, lanie się po mordach i wymierzanie sprawiedliwości. Oczywiście, Washington jest tu najmocniejszym ogniwem, ciągnącym za sobą całą produkcję, ale to jeden z tych filmów, który się po prostu ogląda. Nie znajdziecie tu nic odkrywczego i zaskakującego, nie ma nagłych zwrotów akcji, które wywalają Wam bebechy na lewą stronę, ale znajdziecie tu prostolinijną fabułę, która idealnie sprawdzi się po ciężkim dniu.