„No Man’s Sky” to nie jest zła gra, to po prostu tytuł, któremu brakowało ostatecznego szlifu. Na początku, gdy odpaliłem ją po raz pierwszy, jeszcze bez patcha, od razu pomyślałem, że to ładny, kolorowy Minecraft, tyle że wszystko dzieje się w kosmosie. Ogrom wszechświata zaserwowanego przez twórców mógł zaprzeć dech w piersi, ale to za mało, aby gracze chcieli spędzić przy NMS więcej niż kilka godzin. No Man’s Sky – recenzja
Co było na początku?
O tej produkcji mówiło się bardzo dużo już wiele miesięcy przed jej premierą. Zapowiadano rzeczy niezwykłe, niesamowite i wyjątkowe. Niestety, coś poszło nie tak. Po pierwszym bumie ilość graczy drastycznie zmalała, a w przypadku wersji PC dostępnej na Steam, wiele osób chciało nawet odzyskać zainwestowane w tę grę pieniądze. Czy słusznie? Wydaje mi się, że nie do końca. Od pierwszej chwili w No Man’s Sky grało mi się dobrze. Moje oczekiwania co do tejże produkcji były wszak zupełnie inne. To miała być zabawka zamykająca sezon ogórkowy, przyjemność serwowana na raty, która pożre trochę naszego czasu. Tak też się stało, tylko że wiele osób nie dało jej po prostu szansy.
Jest też druga strona medalu, która pokazuje nam, że w tej „grze” jest za mało samej gry. Hype, jaki został stworzony wokół NMS, sprawił, że każdy fan wirtualnej rozrywki spodziewał się przełomu, czegoś, co miało pozamiatać inne tego typu tytuły, z Master of Orion na czele. Tak się niestety nie stało.
Potem była premiera
To, co zobaczyłem na ekranie swojego telewizora, zaskakiwało, i to bardzo pozytywnie. Dla mnie cały ten kosmos, cudowne planety, kolorowe i urokliwe, zrobiły naprawdę duże wrażenie. Miło mi się biegało, zbierało kolejne surowce, tworzyło elementy statku lub broni. Właśnie to było celem rozgrywki. Tu nie ma scenariusza, głównej historii i misji pobocznych, nie było multi, które pozwalało na wspólną eksplorację wraz z kumplami. Surowość prowadziła graczy do nudy, a ta do frustracji. Uważam, że niepotrzebnie. Tutaj celem jest podróż i zdobywanie wiedzy na temat flory i fauny, znajdującej się w nieskończonej galaktyce. Zaczynamy na jednej z planet, przemierzamy ją na nogach lub w naszym pojeździe. Skanujemy formy życia. Odnajdujemy artefakty należące do odległych cywilizacji i dzięki nim możemy, w jakiś sposób, skomunikować się z przedstawicielami inteligentnych form życia.
W ciągłej trasie
Aby dobrze bawić się w „No Man’s Sky”, musimy być w ciągłym ruchu. To znaczy, że nie możemy pozostać na jednej planecie i wyłącznie na niej kontynuować zabawę. Właśnie ten tok myślenia doprowadził do tego, że wiele osób porzuciło dalszą eksplorację. Trochę szkoda. Poszczególne misje, jakie przyjdzie nam wykonać, są swoistym samouczkiem, który wprowadza w świat gry. Następnie, gdy już wiemy, co i jak, musimy dostać się do środka galaktyki. Tak naprawdę, to właśnie to możemy uznać za główny cel rozgrywki. Po opuszczeniu pierwszej planety, kilka początkowych godzin zabawy jest świetne, potem musimy robić to samo, ale mi to jakoś nie przeszkadza. W małych dawkach tytuł ten nawet teraz jest bardzo przyjemny.
Nowy patch
Po wielkiej burzy nadszedł czas na zmiany – „Foundation Update”. Ten patch powstał dlatego, aby zmienić grę. Pojawiają się nowe możliwości i tryby. Teraz można budować bazy, wynajmować naukowców, automatycznie wydobywać surowce. To oczywiście nie wszystko. Zmian jest bardzo dużo i można o nich przeczytać na oficjalnej stronie.
To kolejny powód, dla którego warto wrócić do „No Man’s Sky” i spróbować gry na nowo, bo pomimo swoich braków, jest ona bardzo przyjemna i relaksująca. Dla mnie ten produkt jest może i przehypowany, jednak ciągle potrafi zainteresować.