ON:

Wyobraźcie sobie bazę na księżycu, w której przez ponad 180 dni w roku przebywa grupka naukowców. Prowadzą sobie tam spokojne życie badając skały. Gdy jednak przybliżycie się do zabudowań, to zdacie sobie sprawę z tego, że ktoś właśnie was oszukał i chce z was zadrwić. Dlaczego? Bo wspomniana baza zbudowana jest z małych, plastikowych elementów, domków skleconych na zajęciach z techniki lub plastyki. Tak zaczynają kpić z widza już pierwszych minutach twórcy gnieciucha pod tytułem Stranded.

Zastanawiałem się, kto odpowiada za to coś? Okazuje się, że niejaki Roger Chrystian. Facet ten ma na swoim koncie kilka filmów z niskiej półki, ale kiedyś współpracował z Lucasem przy Star Wars. Jak się to stało, że od tak wielkiego nazwiska przepełzał do sadzawki pełnej szlamu? Nie mam pojęcia. Cały wyreżyserowany przez pana Chrystiana film wygląda jak tani projekt studentów filmówki, który w pośpiechu został stworzony w celu zaliczenia semestru.

Plastikowe budynki, deszcz meteorytów z kamyków, wystrzeliwanych z pistoletu pneumatycznego, kamerki do xboxa używane jako wyposażenie stacji – takie rzeczy tutaj to normalka. Błyskotliwe dialogi oraz niesamowita fabuła w niektórych momentach przebijają nawet opisywane przez nas Szarknado, a żeby pobić tamten poziom to trzeba się naprawdę postarać.

Po wspomnianym na samym początku deszczu meteorytów, stacja ulega uszkodzeniu. Dowodzący całą ekipą naukowców Gerard Brauchman, zarządza stan podwyższonej gotowości. Wszyscy latają jak kot z pęcherzem, starając się coś ram robić, a jedna pani naukowiec o imieniu Ava zbiera próbki roztrzaskanych meteorytów. Później ta sama babeczka robiąc badania zebranego materiału, kaleczy się w palec i w ten sposób odchodzi do skażenia. O zaistniałej sytuacji nikogo nie informuje i udaje się na spoczynek. Kilka godzin później budzi się z brzuchem, jakiego nie powstydziłaby się kobieta w 9 miesiącu ciąży. Mija kolejnych kilka godzin i następuje poród. Co urodziła, nie wie nikt, bowiem istota jaką powiła dała nogi za pas i zaczyna pomykać sobie po bazie i terroryzować jej mieszkańców. Bla, bla, bla nudy. W kolejnych scenach gryzie w jednego z techników, który zostaje zakażony i zaczyna popadać w paranoję. Później to coś dorasta, okazuje się humanoidem, a dokładniej kopią jednego z mieszkańców stacji, a najważniejsze jest to, że nie ma pokojowych zamiarów. Dalej znów mamy bieganie po stacji, kilka trupów, kolesia, którego wyssie przez śluzę i „kosmitę”, który ucieknie kapsułą na Ziemię. Kolejne minuty nudy. Koniec!

Tego filmu nie można nawet nazwać parodią. Do takich dzieł zaliczamy X-tro, Mutanta, czy inne twory, starające się naśladować najlepsze filmy z gatunku. Tu jest po prostu tragicznie. Rozumiem, ze spadająca gwiazda Chrystiana Slatera praktycznie zgasła, ale gra w takim gniocie jest obrazą dla wszystkich jego fanów jak i dla niego samego. Kiła straszna, której nie polecam nikomu.