The End of the F***ing World - recenzja

Ależ to była jazda bez trzymanki! Zresztą, czego można się spodziewać po czymś, co ma tytuł „The End of the F***ing World”?

On jest nastolatkiem, który ma mocno nasrane pod kopułą. No dorastający psychopata, który usmażył sobie swoją własną dłoń, który ćwiczył sztukę zabijania na zwierzątkach i który teraz bardzo mocno liczy, że wreszcie zabije człowieka. Oto James. Chłopiec, prawie mężczyzna, wychowywany przez ojca, z lekką traumą po śmierci matki.

The End of the F***ing World – recenzja

Ona jest również nastolatką. Buntowniczka z niewyparzonym aparatem mowy, w dziwnej relacji rodzinnej, do której kompletnie nie pasuje i w której zupełnie się nie odnajduje. Nowa. Szuka uwagi, emocji, szuka czegoś, co wyrwie ją z paskudnej, życiowej, gnuśnej nudy. Alyssa. NAsza druga bohaterka.

Spotykają się. Ona myśli sobie, że właściwie mogłaby się w nim zakochać. On – że właściwie mógłby ją zabić. Tak, Alyssa mogłaby być jego pierwszą ofiarą.

Zaintrygowani? Potem będzie jeszcze lepiej! Nasza dwójka wyrusza bowiem w podróż bez celu. I wiele dziwnych rzeczy dzieje się po drodze. To samo dotyczy tego, w jaki sposób można ten serial rozumieć. Bo początkowo dostajemy fajną, śmieszną, nieco czarną komedię, w której przekleństwa sypią się jak z rękawa, a sytuacje ocierają się o niezłą abstrakcję, by potem wejść głębiej, w coś dużo bardziej dramatycznego.

Sezon kończy dźwięk. Ciemny obraz, pojedynczy strzał. I cholera – mam ogromną nadzieję, że twórcy nie pokuszą się o tworzenie kolejnego sezonu. Czasami po prostu to nie jest gra warta świeczki…

Główni bohaterowie mocno mnie zaskakiwali. To, że byli tacy inni, tacy dziwni, a jednocześnie totalnie odbijali obraz klasycznego, zmanierowanego nastolatka, który nie czuje nic, a jak już chce coś poczuć, to robi ekstremalne rzeczy.

Tarantino, bracia Coen i Wes Anderson byliby dumni. I serio, oglądając kolejne odcinki, miałam wrażenie, że twórcom właśnie o to chodziło.

Plus podczas oglądania można doszukać się czegoś więcej, poza pozorną infantylnością.

Tagi: The End of the F***ing World – recenzja, filmy recenzja, marudzenie, blog popkulturowy, blog recenzencki, recenzje filmów