ONA:
Dawno temu, kiedy czasy były dziwne, a światem trząsł pewien pojeb, któremu marzyła się globalna dominacja i czystka rasowa, na ekrany film wszedł film wyjątkowy i to wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze, reżyser wreszcie postawił na dźwięk. Po drugie – żart przyjaciela „Jesteś do niego podobny” okazał się chwytliwy i inspirujący. Po trzecie – kiedy wszyscy się bali tego psychopaty, ten twórca postanowił obśmiać go, zakpić z niego, a wszystko to, czym się kierował – okrasić ogromną dawką satyry. Z człowieka, przez którego świat się mocno wyludnił, nikt nie odważył się żartować. Poza Chaplinem, który w filmie „Dyktator” drwił z Hitlera, przez co opinia publiczna oskarżała go o podżeganie do wojny. A on po prostu wziął za pysk człowieka, którego bali się wszyscy…
Minęło wiele lat. Po drodze w historii kina jeszcze kilka razy „bawiono” się motywem „dyktatora” w mniej lub bardziej udany sposób, ale ciągle gdzieś te filmy „szły bokiem”. Aż do Bożego Narodzenia ubiegłego roku, kiedy to na dużych (i małych) ekranach pojawiła się produkcja „The Interview”, którą wyreżyserował Evan Goldberg i Seth Rogen. Co można powiedzieć o tych dwóch panach? Pewnie niewiele dobrego, ale ja ten duet uwielbiam. Szczególnie Setha, którego pokochałam od czasów „Wpadki”. Jest dobrym, charakterystycznym aktorem, który się nie boi. Ma w dupie to, jak potoczy się jego kariera, czy będzie pulpetem z kędziorkami, który jara w scenach blanty, czy będzie bawił się w młodego tatuśka – mi ten poziom humoru bardzo odpowiada. Rogen wypełnił lukę, którą kiedyś zapełniał Adam Sandler. Ale Seth robi to jeszcze bardziej krnąbrnie i niepokornie. No tak, coś co miało być wstępem i materiałem pod rozpoczęcie dyskusji, zajmuje już prawie 300 wyrazów, więc – do rzeczy!
„The Interview” to dla mnie „Dyktator” naszych czasów. Można powiedzieć, że jaki dyktator, taki film, jakie czasy, taki film, ale dla mnie oba te dzieła są równie dobre. Mam zamiar stać po stronie tych, którzy bronią dzieła kpiącego z przywódcy Korei Północnej. Oczywiście, z miejsca pojawiły się głosy, że zamiast kręcić tego typu satyry, lepiej pomóc ludziom w tym piekle. Ciekawe, czy te same osoby wygłaszają takie teorie jeśli chodzi o kino, w którym problemem jest terroryzm, przemoc i wojny? Idźmy dalej – zanim siądziecie do tego filmu, radze zapoznać się ze słowami takimi jak „satyra”, „groteska”, „pastisz”, „kpina” i całej reszty. Sugerowałabym też poznanie dzieł Rodgena, nie tylko jako aktora, ale i scenarzysty. Jeśli zaś jesteście osobami, które generalnie „maja problem”, ewentualnie tendencję do „zapowietrzania” się, gdy ktoś mówi/robi coś niezgodnego z Waszymi poglądami, to raczej polecałabym jakiś inny film. W tym konkretnym jest wszystko to, za czym ludzie mogą nie przepadać. Jest mnóstwo chamskiego humoru, do którego trzeba mieć pociąg. Dowcip jest fekalno-odbytniczy, żarty trywialne i mimo tego, że film jest robiony bardzo „na serio” – nie należy go tak brać. Trzeba go potraktować jako zjawisko socjologiczne, jako formę odpowiedzi na wszystko co złe, co dzieje się w Korei. Ta produkcja o dziwo – mówi o rzeczach ważnych. Mówi o ludziach, którzy zamknięci są w dyktaturze, o tym jak łatwo można się dać zmanipulować, jeśli widzimy tylko to, co chcemy widzieć.
Mnie „The Interview” bawił przednio. Nastawiłam się na taki, a nie inny poziom i tak też go przyjęłam – z pokorą. Podoba mi się gra aktorska, podoba paskudny humor, ale też mocno zainteresowała mnie fabuła, która jest tak cholernie abstrakcyjna, jak dyktator, który straszy świat swoim „jądrem”, słuchający Katy Perry.
ON:
W dniu dzisiejszym staliśmy się świadkami kolejnej wielkiej tragedii, która pokazuje, że słowo pisane, a nawet rysowane, może stać się niebezpiecznym orężem, bronią obosieczną. Przerażające jest to, że zatoczyliśmy koło. Ludzie znów zabijają się w imię ideologii i wiary. Haldeman powiedział „Wszystkie dzieci boże są sobie równe, wszystkie krwawią”. Pomimo tego, że jesteśmy istotami rozumnymi, potrafimy zachowywać się w sposób okrutny i mściwy, a nasze zachowanie podpieramy ideami, które tylko dla nas mogą być ważne. Smutne w tym wszystkim jest to, że ceną za to jest życie innych, często niczego winnych osób.
Gdy pierwszy raz usłyszałem, że kręcony jest film nabijający się z „wielkiego wodza”, pomyślałem, że to jaja. Od początku miałem wątpliwości, czy jego twórcy nie dostaną po dupie w mniej lub bardziej drastyczny sposób. W końcu nabijają się z dość niebezpiecznej osobistości, która trzyma pod pantoflem miliony mieszkańców.
W chwili obecnej dzieło zarobiło ponad 31 milionów dolarów, w dużej mierze dzięki możliwości obejrzenia go odpłatnie w sieci. A o co tak naprawdę tyle szumu? Postanowiliśmy sprawdzić.
David Skylark (James Franco) to prezenter telewizyjny. Prowadzi talk-show, które przypomina nasze „Rozmowy w toku”, tyle że pojawiają się w nim gwiazdy showbiznesu. Wylewają tam swoje smutki i żale. To u nich w programie Eminem przyznał się, że jest gejem. Producentem tej papki jest Aaron Rappaport (Seth Rogen). To tak naprawdę on w dużej mierze załatwia osoby do wywiadów, łapie kontakty itd. Wszystko wydaje się taką idyllą i sielanką. Panowie są sławni, nawet czasem coś zaliczą, ale nie ma rewelacji. Podczas jednej imprezy branżowej wychodzi nawet na jaw, że mówi się, iż Skylark nie potrafi przeprowadzić prawdziwego wywiadu. To boli.
Przypadkowo prowadzący show dowiaduje się, że przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un jest ogromnym fanem jego programu. Postanawia więc przeprowadzić najwspanialszy wywiad na świecie, a jego organizacją ma się zająć Aaron. Po ogłoszeniu tej wiadomości w mediach – świat staje na głowie, a u obu panów pojawiają się rządowi agenci, którzy starają się przekonać Skaylakra i Rappaporta, by wzięli udział w zamachu na życie dyktatora.
Ten film nie jest zły tak, jak o nim mówili. To straszna satyra i głupkowata komedia, zaliczająca się do tych, gdzie nabija się ze wszystkiego i wszystkich. Będzie o gejach, seksie analnym, kupie, pierdzeniu, głodowaniu, przyjemnościach itd. Twórcom zarzuca się, że z poważnego tematu robią kpinę, ale z drugiej strony ta kpina pokazuje, w jaki sposób traktowani są ludzie przez dyktatorów pokroju Dzong Una. Trzeba oddzielić od siebie wiele elementów, aby nie odbierać tego, jako złośliwej ironii, ale jako okno na zamknięty świat Korei.