ON:
Dobrze czasami odpalić stare gry i zrobić to na chwilę przed premierą nowych, osadzonych w tym samym świecie tytułów. Dzięki temu łatwiej jest mi wyłapać smaczki i drobiazgi. Tak właśnie było z „Mars: War Logs”, które całkiem niedawno dało mi kilka godzin dobrej zabawy. Wskoczyłem wtedy w historię Czerwonej Planety, która pomimo braków była całkiem niezła. Miałem dzięki temu podwaliny pod „The Technomancer”, które także wyszło spod rąk ludzi ze studia Spiders. The Technomancer – recenzja
Ekipa ta ponownie udowadnia, że z niewielkim budżetem można stworzyć grę naprawdę dobrą, wciągającą. Oczywiście tutaj tak samo jak w przypadku wspomnianego „Mars: War Logs” zdarzają się mniejsze i większe wpadki, to jednak chce nam się grać, a nasza śmierć nie wkurza i nie irytuje.
Ponownie na Marsie
Nasz główny bohater o imieniu Zachariah jest technomantą. Więcej o nich można było dowiedzieć się w War Logs. To ludzie, którzy na Marsie mieli dość wysokie poważanie, z racji ich zaawansowania technologicznego. Nasza postać zostaje szybko wrzucona w sam środek konfliktu, który od dłuższego czasu zaogniał się na Marsie. Korporacje, Technomaci, a także uciskani przez wszystkich mutanci stoją po trzech stronach, a każda frakcja ma swoje racje. Główny wątek trwa około 30 godzin i pozwala nam na wcielenie się w różne osobowości. Możemy być oprychem, złodziejem, stróżem prawa, bojownikiem o wolność, łowcą, archeologiem. To i tak nie jest pełna lista możliwości. Można powiedzieć, że jesteśmy takim trochę Shepardem, tylko na mniejszą skalę.
Być jak Shepard
Porównanie do bohatera serii Mass Effect nie jest przypadkowe, bowiem „The Technomancer” oferuje bardzo podobną rozgrywkę. To też RPG przepełnione akcją, tyle, że czerpie dużo pomysłów z „Bound by the Flame”, ale widać tu wiele zapożyczeń z produkcji Bioware. Nie zabraknie więc elementów rozwoju postaci, rozbudowanych dialogów i konsekwencji naszych czynów. To elementy, które mogą przyciągnąć i sprawić, że naprawdę będziemy się dobrze bawić.
Małe bolączki
Gra nie jest może niedopracowana, ale ma błędy, które mogą wkurzyć bardziej przewrażliwionych graczy. Przede wszystkim jest to dość „sztywna” gra aktorów i częsta desynchronizacja mowy z ruchem ust, nie brakuje tutaj kiczu, jaki pojawiał się w kinie lat 80-tych, ale nie wiem, czy takie było założenie twórców. Wątpię. Trochę też denerwują niewielkie błędy w wyświetlaniu i kolizji, a także nijakość ścieżki dźwiękowej. Należy jeszcze do nich dodać głupotę naszych współtowarzyszy, którzy w walce potrafią paść jak muchy, bowiem ich akcje są chaotyczne i nieprzemyślane.
Duże plusy
Są też pozytywy. Przede wszystkim wciągająca i wymagająca walka bazująca na trzech stylach, które możemy swobodnie zmieniać. Dzięki temu łatwo dopasujemy się do atakujących nas postaci. Przeciwnicy nie są tacy głupi, jak nasi kumple i starają się, jak tylko mogą uprzykrzyć nam życie. Wczytywanie ostatniego zapisu gry jest tutaj dość częste. Druga bardzo dobrze rozwiązana rzecz, to nieźle zaprojektowany ekran ekwipunku i rozwoju postaci. Czytelny i przejrzysty w łatwy sposób pozwala na zarządzanie poszczególnymi rzeczami i punktami doświadczenia. Kolejnymi są duża i naprawdę ciekawa mapa, która jest bardziej rozbudowana, niż ta z „Mars: War Logs”, oraz nieźle zbalansowane zadania i misje. Jest tutaj dużo typowego „śmieciowego” grania. Biegania od punktu A do punktu B i przyniesienia rzeczy lub zabicia potwora. Jednak pomiędzy nimi znajdują się naprawdę perełki, które wymagają kombinowania, negocjowania, zastraszania. Jest co robić.
Solidnie wykonana praca
„The Technomancer” wciąga, denerwuje potem znów wciąga i znów potrafi wkurzyć. Nie jest to jednak zły tytuł, może trochę niedopracowany, ale nadal lepszy niż niektóre wysokobudżetowe produkcje. Niezły wypełniacz czasu.