ON:

Dalton Trumbo był dla mnie postacią nieznaną. Pomimo dość dużej wiedzy na temat kina i całkiem sporej na temat historii – nie kojarzyłem jego nazwiska z wydarzeniami z lat 40-tych i 50-tych, które miały miejsce w USA. Zdarzyło mi się dawno temu obejrzeć nawet filmy, do których napisał scenariusze. Nie wiedziałem jednak, że miał tak ogromne problemy z racji swoich przekonań. Wszystko dlatego, że dawno, dawno temu, dość dużej liczbie osób, które zamieszkiwały USA, odpierdoliło na punkcie walki z zagrażającym całemu światu komunizmem.

Trumbo ma na swoim koncie dzieła zaliczane do kanonu sztuki filmowej. Między innymi „Spartakusa”, „Rzymskie wakacje”, czy też „30 sekund nad Tokio”. To filmy, które w czasie, kiedy zostały stworzone, okazały się niesamowitymi przebojami i nawet teraz, dziesiątki lat po ich premierze, potrafią zaskoczyć swoją budową, scenariuszem i grą aktorską. Dalton Trumbo miał jednak ogromnego pecha. Po pierwsze: był komunistą, ale nie oznaczało, to wcale, że jest złym człowiekiem, po drugie: jego praca przypadła na okres niesamowitej paranoi, jaka zaraziła Stany Zjednoczone Ameryki.

Gdy Kongres zaczął nagonkę na komunistów, dostało się wszystkim Amerykanom, którzy mieli inne poglądy – niezależnie, czy byli to nauczyciele, wykładowcy, profesorowie, aktorzy lub artyści. Szybko pojawiła się czarna lista, na której pojawiły się nazwiska tych niegodnych, tych przeciwstawiających się amerykańskim standardom. Opowieść przedstawiona w filmowej biografii Daltona Trumbo zaczyna się pod koniec lat 40. Mniej więcej w momencie, kiedy wszystko wywraca się do góry nogami. Scenarzysta traci pracę, a jego postawa przed Kongresem uznana jest za obrazę, przez co ląduje on na 11 miesięcy w więzieniu. Po wyjściu, życie wydaje się być koszmarem. Brak możliwości legalnego zatrudnienia zaczyna doskwierać całej jego rodzinie. Nie ma za co wyżywić najbliższych. Z grupy przyjaciół pozostała tylko garstka, a jeden z nich okazał się niesamowitym kapusiem i gnidą. Wydawałoby się, że pisarz nigdy nie wróci do zawodu, jednak los chciał inaczej. Zaczął tworzyć pod pseudonimami i chociaż nigdy nie pojawił się na liście płac, to zdobył 2 złote statuetki Oscara.

Film Jaya Roacha jest historią bardzo ciekawą, posiadającą niesamowitą scenografię, ale co najważniejsze – bardzo dobrze zagraną. Jednak co by nie mówić o aktorach, to całość ciągnie przede wszystkim Bryan Cranston. To on wciela się w Daltona Trumbo. Prowadzi tę postać brawurowo, pokazuje całe spektrum emocji i sprawia, że naprawdę z zapartym tchem śledzimy każdą część filmowego obrazu. To naprawdę bardzo dobre kino biograficzne, a Cranston za swoją kreację powinien otrzymać Oscara.

ONA:

Leonardo Di Caprio to aktor wyjątkowy. Jest utalentowany, bardzo plastyczny i świetnie wybiera sobie role. Widać, że się rozwija, a nas, widzów, ciągle potrafi zaskoczyć. Leo wreszcie dostał Oscara. „Zjawa” to film wyjątkowy. To film, w którym przepięknie pokazana jest natura, a Tom Hardy gra tu tak pierońsko dobrze, że zgarnia całą uwagę. Jednak nie jestem w stanie pogodzić się z dwiema rzeczami. Raz: Hardy nie dostał Oscara. Dwa: Oscara dostał Leo. A powinien Bryan Cranston za rolę w genialnym „Trumbo”.

Jeśli próbujecie dopasować nazwisko do twarzy, to Cranston to ten pan z „Breaking Bad”.

Kim był Trumbo?
Dalton Trumbo był scenarzystą. To on stworzył „Rzymskie wakacje”, „The Brave One”, „Spartakusa”. Miał na swoim koncie 2 Oscary, ale i tak świat pamięta go jako komunistę. A wszystko przez jedno małe pytanie: „Jesteś lub byłeś członkiem partii komunistycznej?”, które na zawsze określiło scenarzystę.

On właściwie na niego nawet nie odpowiedział. Ale to wystarczyło, by trafił na czarną listę Hollywood, którą „stworzono” dla osób sympatyzujących z Komunistyczną Partią Stanów Zjednoczonych. Ta lista oznaczała jedno: zakaz tworzenia dla amerykańskiej kinematografii.

Ale Trumbo tworzył nadal. Do świata filmowego wrócił pod pseudonimami Milard Kaufman i Robert Rich. Nawet otrzymał Oscara za „The Brave One”! Koniec końców nadeszły dni chwały dla scenarzysty, bo jego lekkie, bardzo filmowe pióro, spodobało się we Fabryce Snów.

Film jest świetny. Sama historia twórcy jest bardzo ciekawa. Opowiada ona w sposób intrygujący o jego życiu rodzinnym i zawodowym. Trumbo był geniuszem, na dodatek cholernie ambitnym. A Bryan Cranston zagrał go brawurowo!

„Trumbo” jest kompletnie dobrym dziełem. Ma świetną obsadę, świetny scenariusz i jest świetny technicznie. Dodatkiem jest bardzo dobrze dobrana scenografia i kostiumy oraz muzyka. Myślę, że Dalton Trumbo byłby zadowolony, że nakręcono o nim tak porywające dzieło.