ONA:
W filmach najbardziej uwielbiam dwie rzeczy: zaskoczenie i mądrą, sensowną fabułę. Aktorzy, muzyka, scenografie, efekty – to wszystko jest ważne, bez dwóch zdań. Ale dla mnie przede wszystkim liczy się scenariusz. Słowa, które narodziły się w głowie twórcy, a które cała ekipa tworząca film, przekłada na wersję „ruchomą”, by potem my, widzowie, możemy ją obejrzeć w kinie bądź w domu… Film, który dziś opiszemy, przeszedł nam trochę obok nosa. Ma już dwa lata, a ja zupełnie nie jestem w stanie sobie przypomnieć, czy on pojawił się w ogóle w naszych kinach. W czytnik wpadł przez absolutny przypadek. Ot, kolejny film wojenny, kolejny film akcji – ja takie lubię bardzo i oglądam ich sporo, więc naprawdę ciężko mnie zaskoczyć i sprawić, że przestanę oddychać i mrugać.
Ostatnio znowu wróciłam do mojego oglądania filmów i jeżdżenia na rowerze stacjonarnym. Przyjemne i pożyteczne spędzanie wieczorów jest zawsze w cenie. Na ogół zatrzymuję się po około 40 km. Wczoraj, dzięki „Akcie odwagi” – zrobiłam 50. Nawet nie wiem kiedy. Historia żołnierzy, którzy w ramach elitarnej, mega dobrze wyszkolonej jednostki, narażają własne życie, by nie doprowadzić do wielu tragedii. Już pierwsza scena tego filmu przygwoździła mnie: zamach terrorystyczny na jakiegoś polityka, który miał miejsce w szkole. Najpierw beztroska, śmiech dzieci, a potem jedno, wielki JEB. I cisza. Kolejna scena: spokojną rozmowę dwóch osób niszczy kilka strzałów. Potem on zostaje zabity, a ona dostaje buta w twarz, zwijają ją w dywan i tyle. Potem poznajemy naszych głównych bohaterów – przystojnych, dziarskich żołnierzy, którzy pragną pokonać potężnego wroga, nienawidzącego Amerykanów (chyba nie muszę wspominać o aspekcie religijnym) i bardzo żądnego krwi. No i wreszcie zaczyna się akcja. Najpierw należy odbić dziewczynę, która niby jest lekarką, a tak naprawdę – agentką CIA. Mimo tortur – twardo się trzyma. A koledzy idą już z odsieczą…
„Akt odwagi” oceniany jest jako film „dobry”. Ja powiem tak: dawno nie widziałam równie mocnego i odważnego kina wojennego. Tu wojna miesza się z sensacją, oczywiście jest też patetycznie i szybko można rozpracować to dzieło, ale mimo wszystko – warto spędzić z nim czas. Momentami miałam wrażenie, że gram w grę, tylko nie mam żadnego wpływu na sterowanie moim bohaterem. Kamerki, które komandosi mieli zamontowane na hełmach, były moimi oczami. Kule świszczały mi za uszami, a serce waliło jak wściekłe. Stałam się jedną z nich. Brałam udział w akcji. I dobrze, że oni byli wyszkoleni i wzięli ja na siebie, bo ja byłam po prostu zamurowana. Sposób zaimplementowania widza za pomocą tego typu ujęć – jest rewelacyjny. To naprawdę daje poczucie uczestniczenia w akcji, a wrażenie jest po prostu niesamowite. Kolejna rzecz, która mnie zachwyciła, to obsada. Nie szukajcie tu wielkich, popularnych nazwisk. Panowie, którzy zagrali w tej produkcji, są zupełnie nieznani. I to kolejny strzał w dziesiątkę, ponieważ nie mamy oklepanych mord, które zawsze grają tak samo – tu są zupełne świeżynki, totalnie nieznane, które nam się „nie kojarzą”. Lepszy numer: twórcy też nie są zbyt znani i oklepani. Jeśli to nadal Was nie przekonuje – dodam kolejny argument: akcja pokazana jest od zaplecza. Możemy zobaczyć na własne oczy coś, czego nie zobaczymy nigdy. Mamy bardzo skrupulatnie oddane to w jaki sposób może wyglądać typowa operacja. Na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie. Zwykle film „wojenny” to jedna, wielka rozpierducha. Tu też tak jest, ale mamy i inne elementy, bardziej taktyczne. Na koniec dodam, że ta historia wydarzyła się naprawdę. A ja Wam serdecznie polecam ten film, bo to kawał rewelacyjnego kina, które mimo lekkiej pompatyczności – ma całkiem mądre przesłanie…
Żyj tak, aby strach przed śmiercią
nigdy nie zawitał w twoim sercu.
Nie krytykuj religii innych ludzi.
Szanuj poglądy innych
i wymagaj, żeby oni szanowali twoje.
Kochaj swoje życie, staraj się je doskonalić,
szukać piękna we wszystkim, co cię spotyka.
Staraj się, aby twoje życie było długie
i poświęcone służbie dla twego ludu.
Przygotuj szlachetną pieśń śmierci –
zaśpiewasz ją w dniu, w którym przekroczysz wielką granicę.
(…)
Kiedy nadejdzie śmierć,
nie bądź tacy, jak ci,
których serca pełne są strachu,
i którzy modlą się o więcej czasu,
żeby przeżyć swe życie inaczej.
Zaśpiewaj pieśń śmierci
i umrzyj jak bohater
wracający do domu.
ON:
Okazuje się, że można zrobić wyjątkowo dobry film wojenny z mało znanymi aktorami, który będzie interesujący i widowiskowy. Wczoraj udało mi się takie dzieło obejrzeć i powiem szczerze, że nie żałuję. „Act of valor” to produkcja z 2012 roku, która potrafi przyciągnąć do ekranu. Na początku obawiałem się, że będę miał do czynienia ze słabą, telewizyjną popłuczyną, ale już po pierwszych minutach moje wątpliwości zostały rozwiane. To dzieło jest czymś co przypadnie do gustu każemy miłośnikowi patosu, amerykańskiej armii i gier z serii „Modern Warfare”.
Po 9/11 amerykański rząd ma bzika na punkcie bezpieczeństwa narodowego i walki z terroryzmem na całym świecie. Nie ma się co temu dziwić, gdyż w tych dwóch wieżach zginęła ogromna liczba niewinnych ludzi, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Dzięki wywiadowi i odpowiedniemu przeszkoleniu udało się wielokrotnie zapobiec kolejnym ofiarom.
Film zaczyna się sceną zamachu na międzynarodową szkołę. Ginie w nim ogromna ilość dzieciaków oraz ambasador USA. Dość szybko w stan gotowości postawione jednostki wojskowe, a lokalna pani szpieg ma pewne informację, kto może być zamieszany w zamach. Niestety, jej przykrywka zostaje ujawniona i kobieta ląduje w rękach kartelu pracującego dla jeszcze gorszych bandziorów niż oni. Jedyne rozwiązanie to odbić ją z rąk oprychów. Trzeba przyznać, że nim pojawiają się rycerze w khaki z karabinami na ramionach, to trochę ją oprychy sponiewierają. Reżyser i scenarzyści nie będą ukrywać przed nami realiów wojny. Przede wszystkim dużo tu planowania i drobiazgów. Zwiad to jedno, wzajemne zaufanie to drugie, a wyszkolenie to jeszcze inna rzecz. Te wszystkie elementy składają się na coś, co można zwać żołnierskim doświadczeniem, bez niego wiele misji pewnie nie miałoby prawa bytu.
Podczas odbicia agentki mamy pierwszy raz styczność ze sposobem, w jaki walczą przedstawiani nam żołnierze. Nie ma tutaj miejsca na improwizację lub też na chwilę zwątpienia. Każdy etap jest odpowiednio przemyślany, a w razie problemów trzeba mieć dwa lub trzy wyjścia. Oczywiście, zdarzają się sytuacje nieprzewidywalne, które są spowodowane, np. błędem człowieka. Kończą się one na dwa sposoby: albo tym razem wygrywamy w kości ze śmiercią, albo nasza żona dostaje od rządu ładnie złożoną flagę.
Głównym bohaterem filmu nie jest jeden żołnierz, ale cały oddział, który wzajemnie osłania sobie plecy. Razem spotykają się podczas rodzinnych zjazdów, wzajemnie sobie pomagają i co najważniejsze – klepią się po ramieniu przed wejściem do każdego nowego pomieszczenia podczas akcji. Takie drobiazgi to strasznie mocna część tego filmu. Rzeczy, o których nie mamy pojęcia, które nie są nam znan lub gdzieś o nich przeczytaliśmy. Dodatkowy plus, to sposób, w który zrealizowano to dzieło. Bardzo podobny pomysł wykorzystany był w „Black Hawk Down”, wiele ujęć zrobionych jest prosto z oczy bohaterów. W ten sposób widzimy pole bitwy, które staje się wąską przestrzenią, ograniczoną do kąta naszego widzenia. Wojna staje się więc czymś więcej niż to, co widzimy na ekranie komputera.
„Act of valor” jest naprawdę niezłe. Może oczywiście wkurzać amerykański patos i reklama wojsk USA, jako tych najlepszych na świecie, ale nie ma to większego znaczenia, gdyż tą opowieść ogląda się naprawdę bardzo dobrze.Przynajmniej raz powinno się jej dać szansę.