ON:

Guillermo del Toro ma niesamowitą umiejętność ożywiania ludzkich strachów, nadawania im plastyczności i realizmu. Jego filmowe kadry przypominają mroczne obrazy, które zmieniają swój wygląd za każdym razem, gdy na nie patrzymy. To dzięki temu własnemu stylowi stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych scenarzystów i reżyserów współczesnego kina. Teraz, po raz kolejny pokazuje, że mroczne, lekko romantyczne, przepełnione grozą klimaty – nie są mu obce. Zapraszamy na zwiedzenie „Crimson Peak. Wzgórza krwi”.

Już na początku filmu główna bohaterka Edith Cushing przekonuje nas, że duchy istnieją naprawdę, że są i dają znać o sobie. Na dowód opowiada nam to, co przydarzyło jej się, gdy miała 10 lat. Od tamtego czasu wiele wody przelało się w rzekach. Edith wyrosła na piękną i ambitną pisarkę, która stara się zaistnieć na literackich wodach. Jej ojciec jest przedsiębiorcą, który nie narzeka na brak pieniędzy, lecz pomimo tego Edith nie jest wyniosłą i zadufaną w sobie damą. To wrażliwa osoba, która potrzebuje czułego i opiekuńczego mężczyzny. Na jej drodze pojawia się dwóch adoratorów: jednym z nich jest Dr Alan McMichael, a drugim młody przedsiębiorca, szukający wsparcia finansowego dla swojego projektu – Thomas Sharpe. Ten drugi wydaje się być oczarowany osobą Edith i robi wszystko, by pozyskać jej uczucie. Dobrze rozegrana partia miłosna szybko sprawia, że młoda pisarka oddaje mu swoje serce. Na ich drodze staje jednak ojciec dziewczyny, który nie zgadza się na ślub z nieznanym gołodupcem. Wtedy nadchodzi dzień, w którym tatko zostaje brutalnie zabity. Pozostawiona samej sobie Edith znajduje pocieszenie w ramionach Sharpe’a, który był akurat w odpowiednim miejscu i czasie. Zabiera więc swoją ukochaną do rodzinnej posiadłości – Allerdale Hall.

Miejsce to przesiąknięte jest grozą, której Edith dość szybko doświadczy. Tutaj wydarzyło się coś złego, to czuć w powietrzu, a w pewnym momencie i widać. W adaptacji pomaga pisarce siostra Thomasa – Lucille. To ona spędza przy wybrance brata dużo czasu, robi jej herbatki, zabawia rozmową. Wszystko wydaje się prawie normalne, ale to tylko otoczka i dopiero nadejdą chwile, w których prawda zacznie wychodzić na jaw.

Film del Toro jest mroczny. Dom wydaje się ogromnym zamczyskiem z niezliczoną ilością pokoi. Stojąca obok maszyna do wydobywania gliny raz na jakiś czas wyda z siebie niekontrolowane stęki, po korytarzach hula wiatr, który przyprawia o dreszcze, a w kątach, w ciemnych zakamarkach czai się to „coś”. Nie mamy do czynienia z klasycznym horrorem, to raczej barokowa opowieść o miłości, zdradzie i okrutnej zbrodni. Całość ogląda się naprawdę dobrze, chociaż brak tutaj mocnego kopa, który dostarczyłby nam jeszcze większą dawkę dreszczy.

ONA:

Albo ja się jakoś stępiłam, jeśli chodzi o strach, albo ten film straszny nie był. Nie zrozumcie mnie źle – świetnie się go oglądało, bo był bardzo klimatyczny, ale oczywistości wylewały się z każdej sceny, więc to chyba to spowodowało, że obejrzałam go bardziej na zasadzie „fajny thriller kostiumowy” niż „wow, wow, ale horror!”.

Film Del Toro jest mocny, jest wręcz przerysowany, ale w dobrym guście. Mrok, tajemnica, niezbyt szlachetni w swych czynach ludzie  – to jedno. Drugie to „przeznaczenie”, które powoli się stopniowo realizuje. Przeznaczenie, które wypełnione jest przy okazji trupami, duchami, bardzo pogłębiającą się psychozą. Tu wszystko jest bardziej. Scenografia jest bardziej – mrok, który skrywa zło, ciemne korytarze, dziwne dźwięki. Z jednej strony coraz bardziej postępująca rewolucja przemysłowa, ze swoimi kolejnymi wynalazkami, a z drugiej – zamczysko na wzgórzu… Mamy tu też piękne kostiumy, świetną oprawę muzyczną i dźwiękową, które bardzo podbijają nastrój i klimat i o dziwo – fajnie wypadli także aktorzy. Co prawda ten zestaw jakoś wybitnie do mnie nie przemawia, ale w takiej przekoloryzowanej formie, wypadli całkiem nieźle. Mia Wasikowska w moich oczach przestała być jedynie Alicją, a Tom Hiddleston ostro walczy, by nie kojarzyć się wyłącznie z  niepokornym Lokim. Moją faworytką z tego filmu, jest Jessica Chastain – znana z „Marsjanina” i z „Interstellar”. Ona potrafi zagrać i zimną sukę, i rozemocjonowaną sukę i popierdoloną sukę. A przy tym jest bardzo ładna i apetyczna.

Podsumowując: tak, spodziewałam się czegoś mocnego, przerażającego, bo duchy wywołują u mnie dreszcze jak nic, ale dostałam taki „horror młodzieżowy”. Tragedii na szczęście nie było, obejrzeć można.