ONA:
Bardzo błędnie podeszłam do filmu „Lucy”. Nie wiem czemu, ale ubzdurałam sobie, że to jakieś twarde, hardkorowe sci-fi, a ja takich produkcji nie znoszę ponad wszystko. I powiem Wam, że straciłabym kawał niezłego dzieła, które wciągnęło mnie i szalenie zaciekawiło…
Lucy (Scarlett Johansson) to amerykańska dziewczyna, która pojawia się w złym miejscu, w tragicznym czasie. Wszystko za sprawą jej faceta, który „prosi” ją o małą przysługę. Ma ona dostarczyć walizkę z „jakimiś tam” dokumentami. Oczywiście wszystko szyte jest grubymi nićmi, a gdy „narzeczony” zostaje nafaszerowany ołowiem, dziewczyna zaczyna dostrzegać, że weszła dwiema nogami do mega gówna. Skośnoocy goryle wciągają ją siłą do pokoju hotelowego, gdzie poznaje ich szefa. Koleś jest na tyle łaskawy, że nie zabija jej, a wręcz oferuje coś na kształt pracy. Chwilę później Lucy budzi się i jest cała zakrwawiona. Czuje, że coś wydarzyło się w jej brzuchu. Co się okazuje, łaskawy szef postanawia użyć jej i jeszcze 3 innych kolesi, do przeszmuglowania jakiegoś ZAJEBISTEGO i nowoczesnego narkotyku do Europy. Woreczek z niebieskimi kryształkami tego specyfiku każda osoba z tej trefnej czwórki, ma zaszyty w brzuchu. Oczywiście nie ma odwrotu, zbiry szybko rzucają tekstami w stylu „Wiemy gdzie mieszkają wasi najbliżsi”. Niestety, przeprawa Lucy wcale nie jest taka prosta. Woreczek na skutek nazwijmy to „różnych okoliczności”, zostaje uszkodzony i gargantuiczna ilość narkotyku przedostaje się do organizmu. I teraz zaczyna się cała zabawa.
Człowiek pomimo tego, że nazywany jest jednym z najinteligentniejszych stworzeń, jakie żyją na Ziemi, wykorzystuje tylko 10% możliwości swojego umysłu. Lucy, pod wpływem narkotyku, sukcesywnie tę liczbę zwiększała. Jej głód wiedzy był przeogromny. Zaczęła czuć, widzieć i słyszeć wszystko. Przestała być człowiekiem, a zaczęła być… No właśnie. Kim może stać się osoba, która w 100% wykorzystuje potencjał swojego mózgu?
No nie powiem – fabuła mnie totalnie pochłonęła. Spodziewałam się jakiegoś twardego sci-fi, a tu wszystko było bardzo subtelnie wyważone i poza kilkoma szalenie efekciarskimi scenami, nawet za bardzo nie czuć, że „Lucy” wchodzi w ten gatunek. Przyznam się szczerze, że jestem bardzo mile zaskoczona i cieszę się, że przełamałam moją niechęć do tego typu produkcji. „Lucy” jest dziełem intrygującym i bardzo dobrze zagranym. Johansson jest piękna, apetyczna i tak cholernie inteligentna, że aż boli. Przykuwa ona całą uwagę widza i właściwie nie ma sensu się temu dziwić – jest świetną aktorką, a do tego zachwyca swoją fizycznością. Ale „Lucy” to nie tylko Scarlett, to również całkiem niezły montaż i Besson, który wylewa się z każdego ujęcia, z każdej sceny. Ten film świetnie wpasowuje się w bardzo popularny trend, który zapoczątkowała produkcja „Jestem bogiem”. Czuć tu też nieco „Her” i „Transcendencji”. Do tej pory integralną częścią filmów sci-fi bywały roboty, sztuczne inteligencje, a teraz – teraz mamy człowieka, który ewoluuje, który zmienia się, a technologia pod różnymi postaciami staje się jego istotną częścią. Częścią tak silną, że wżera się w jego DNA.
Fajny film. Nawet bardzo.
ON:
Po seansie „Lucy” w reżyserii Luca Bessona mam wrażenie, że Johny Mnemonic spotkał się z Eddiem Morra tyle, że w spódnicy. Z dobrze zapowiadającego się thrillera z elementami sci-fi zrobił trochę pokraczne kino akcji, które czasem smakuje, a czasem ni cholery. Szkoda, że francuski producent i reżyser zapomniał jakie perełki wychodziły spod jego ręki kilka, kilkanaście lat temu.
„Lucy” ma kilka plusów, między innymi specyficzny sposób narracji przerywany obrazami, które mają pokazywać nastrój osoby, której dotyczą. Tak więc przerażona Lucy to gazela, czy inna antylopa goniona przez drapieżnika na sawannie. Mamy także człekokształtnego małpiszona, który był naszym pra-, pra-, praprzodkiem. Takich wstawek w całej opowieści jest wiele i są próbą stworzenia „książkowej” narracji w dziele filmowym.
Młoda dziewczyna poznaje niejakiego Richarda – faceta dziwacznego. Przebalowała z nim kilka dni, a ten na odchodne prosi ją, aby dostarczyła do Pana Janga walizkę z nieznaną zawartością. W głowie każdej normalnej osoby zapala w tym momencie czerwone światełko. Co takiego jest w walizeczce, że Richard sam nie chce jej dostarczyć? Zmuszona przez mężczyznę Lucy musi wykonać zadanie, nim jednak odejdzie od recepcji – jej znajomy będzie już martwy. Wszystko przemawia na jej niekorzyść i wydaje się, że ona także podzieli jego los. Nic bardziej mylnego -nie dość, że przeżyła, to jeszcze otrzymuje propozycję pracy dla azjatyckiego mafioza. Pracy, której nie chce. W tym momencie urywa się jej film. Gdy Lucy się budzi, dowiaduje się, że w jej brzuchu znajduje się paczka nowego narkotyku, który będzie musiała przemycić na drugi kraniec świata.
Problem z przemycaniem dragów w brzuchu jest taki, że jak coś idzie nie tak, to cały syf przedostaje się do Twojego organizmu itak też było w tym przypadku. Narkotyk jednak nie zabija młodej kobiety, ale pozwala jej wykorzystywać coraz to większą część jej mózgu. Wpierw 20, później 30, a na koniec i 100%. Co może zrobić człowiek, który ma takie możliwości? Naprawdę wiele.
W tym momencie zaczyna się druga część filmu, która zawodzi. Lucy jedzie do Paryża, aby spotkać się ze specjalistą z dziedziny neurologii, a za nią wyrusza w pogoń Pan Jang, który chce odzyskać narkotyki. W sprawę wmiesza się jeszcze francuska policja. Takie trochę pomieszanie z poplątaniem.
Tak jak pisałem wcześniej – „Lucy” zawodzi. Otrzymałem film, który nie spełnił moich oczekiwań. Brakuje tutaj sci-fi, brakuje konkretu, całość jest taka trochę nijaka. Szkoda.